Pamiętam w roku 1997 trudziłem
się jako informatyk w ówczesnej służbie zdrowia. Właśnie w jednej z
podwarszawskich miejscowości postępowa służba zdrowia zakupiła pierwsze komputery
i trzeba było zająć się ich instalacją w przychodniach, w szpitalu no i w dyrekcji
rzecz oczywista. Trzeba było przygotować miejsca, gdzie staną komputery oraz
porozumieć się z ich przyszłymi użytkownikami. Już wówczas wydało mi się
dziwne, że w pierwszej kolejności te maszyny przyszłości otrzymują urzędnicy, a
nie lekarze.
Toteż któregoś dnia trafiłem do gabinetu ordynatora oddziału chirurgii
tamtejszego szpitala, przezacnego pana doktora nauk medycznych, znakomitego
specjalisty. Oznajmiłem, że sekretarka pana doktora ma otrzymać komputer do
użytku służbowego. Porozmawialiśmy trochę i gdy wychodziłem poczciwy pan doktor
zapytał mnie wprost, dlaczego to sekretarka ma otrzymać komputer, a nie on.
W odpowiedzi z kolei ja spytałem bez zająknienia –
– panie doktorze, to pan nie wie, że w każdej instytucji pracownicy
merytoryczni są pracownikami drugiej kategorii?
Następnie dodałem –
– sam jestem inżynierem, więc coś wiem na ten temat!
Ten krótki dialog wzbudził nieukrywaną sympatię pana doktora do mnie i vice
versa.
To zdarzenie skojarzyło mi się ostatnimi czasy.
Otóż wraz zespołem naukowców z Pewnego Instytutu Naukowego wykonaliśmy ostatnio
tłumaczenie wielostronicowego bardzo specjalistycznego dokumentu europejskiego.
Tłumaczenie z języka angielskiego na polski. Oczywiście sam przekład wykonali
wysokiej klasy fachowcy, ja zaś zapewniłem kompleksową edycję dokumentu, to
znaczy rysunki, tabele, wzory matematyczne, automatyczne spisy zawartości
dokumentu i cały układ według wymogów zamawiającego. Odbyły się dwie
konferencje naukowe, na których z niemałym trudem uzgodniono ostateczną wersję
polską.
Ogólnie treść całego dokumentu merytorycznie była niezwykle trudna.
Zamawiającym dokument była Poważna Instytucja Państwowa, u której powyższe tłumaczenie
obstalowała Jeszcze Poważniejsza Instytucja Państwowa. Ta ostatnia jest już tak
poważna, że trzyma eurokiesę i płaci kasę, ale już nie eurokasę, jeno katolickie
złotówki. Cóż, dobre i to.
Gdy przekazaliśmy ukończoną pracę Poważnej Instytucji Państwowej, urzędnicy
rzucili się nań jak wygłodniałe lwy pod pretekstem sprawdzania poprawności
wykonania polskiej wersji dokumentu. Co zrobili?
Jak nietrudno się domyśleć zaczęli zmieniać treść. Według swojego widzimisię…
Polski urzędas uważa się bowiem za doktora wszechnauk. Rzekłbyś polski
współczesny Leonardo da Vinci!
Polski urzędas zazwyczaj ma tytuł inżyniera lub magistra, pomimo, że nigdy nie
zagrzał miejsca na żadnej politechnice ani na żadnym uniwersytecie.
Są w Polsce bowiem prywatne szkółki, niby wyższe, często działające tylko kilka
sezonów, które wychodzą naprzeciw społecznym oczekiwaniom. Dają ambitnym
głupkom możliwość legalnego dopisywania sobie przed nazwiskiem „inż.” lub
„mgr”.
Polski urzędas jest głęboko wierzący. Oczywiście wierzy w Boga, bo to teraz
jest oficjalnie dobrze widziane, ale przede wszystkim daleko mocniej wierzy on
w to, iż sam jest wszechmądry!
Polski urzędas nosi białą koszulę, krawat oraz lepiej lub gorzej leżący na nim
garnitur.
Polski urzędas zazwyczaj ma tępawą buźkę, nie wyrażającą zbytniej inteligencji,
co najwyżej bystrość psa penetrującego śmietnik w poszukiwaniu lepszego kąska. Lub
też wręcz ma on gębę żulicha. Takie gęby, przy białych koszulach i garniturach,
jeszcze bardziej rażą. To jakby małpy przyodziać w garnitury z krawatami.
Nawiasem mówiąc, w TV pokazują całe parlamenty, w których twarzyczki zdradzają
genetyczną przynależność do brakującego ogniwa teorii Darwina.
Tak naprawdę, polski urzędas nie rozumie po co w Polsce funkcjonują politechniki,
uniwersytety czy akademie. Polski urzędas uważa, że wymienione instytucje
kształcą głupków, nierobów i nieudaczników. Szkodników, po których dopiero ON, światły,
musi poprawiać dokumenty.
Polski urzędas dobrze czuje się w Polsce, bo podświadomie wie, że w
cywilizowanym kraju zostałby wyszydzony i spuszczony do rangi przysłowiowego zmywaka.
Dlatego polski urzędas jest polskim patriotą i nie kocha cywilizowanych krajów.
Zazwyczaj jest entuzjastycznym wyznawcą określonej partii.
Jak widać, nazwy postaci, instytucji oraz dokumentu są tu ukryte. Nic to – wszak
ważne, że fakty są autentyczne. Są autentyczne i dotyczą wielu polskich
postaci, instytucji oraz wielu ważnych dokumentów.