piątek, 21 sierpnia 2015

3. SWEET MUSIC

Postkomunistyczna lustracja nadal jest modna, ciągle komuś wytykają draństwa z komunistycznej przeszłości. Zatem, aby nie odstawać i być trendy, i ja pragnę do czegoś przyznać się. Samowylustrować się, wysmagać biczem, jako nawrócony, postkomunistyczny, teraz już dobry Polak, licząc, że znajdę cień zrozumienia u Braci swych w Wolnej Ojczyźnie. Niechaj Rodacy wybaczą mi po chrześcijańsku moje naganne postępowanie, moje odrażające ideologiczne błędy.

Otóż onegdaj, czyli w mrocznych czasach komunizmu, jako człowiek zawsze kochający piękną muzykę, sławiłem pod niebiosa ni mniej, ni więcej, tylko… wodzów Państwa Radzieckiego!
A uwielbienie moje dla nich doprawdy nie miało granic.
Może jeszcze tylko drobiazg, dla ścisłości. Otóż stawałem się szaleńczym fanem każdej z tych Wielkich Postaci zawsze na kilka konkretnych dni. Dni następujących zaraz po zgonie każdego z nich. Ale to wystarczy. A dokładnie było tak:

Wszystko działo się w leciech osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Pierwszym, którego zawielbiłem był Leonid Breżniew. Zmarł w roku 1982, dożywotnio pełniąc funkcję wodza. Zapoczątkował tym swoim postępkiem czarną serię na Kremlu, która na końcu przyniosła wolność wielu krajom Europy Wschodniej, ale wówczas jeszcze nikt tego nie przewidywał. Nawiasem mówiąc, u Rosjan, zupełnie jak u papieży, większość wodzów dzierżyła władzę dożywotnio. Tyle, że w odróżnieniu od papieży, którzy tylko robią ludziom wodę z mózgu, oni dodatkowo, podobnie jak dziś, grozili wojną atomową, łagrami i jeszcze wieloma innymi atrakcjami, które zawsze mają w ofercie dla reszty świata. A w samym robieniu wody z mózgu, Rosjanie też byli i są mistrzami.

Ale do rzeczy. Nie wiadomo jakim sposobem, dzielne Polskie Radio, we wspomnianych już mrocznych czasach komunizmu, na co dzień nadawało zachodnią muzykę rockową, pod tym względem nie przejmując się zbytnio jakąś tam cenzurą. Wszystkie kraje tzw. bloku komunistycznego zazdrościły nam tego, ale było to faktem. Nikt oczywiście nie egzekwował od Polski należności z tytułu praw autorskich, Ameryka i Europa Zachodnia traktowały to, jako propagandę zachodniej kultury, a i z drugiej strony Polskie Radio nie było radiem komercyjnym. Same zachodnie nagrania pochodziły z prywatnych kolekcji prezenterów.

Niestety, już zakupienie płyt z zachodnią muzyką było u nas w tamtych czasach prawie niemożliwe. Podobnie jak w innych krajach bloku. Zatem sytuację ratowały wyłącznie magnetofony i nagrania pozyskane z Polskiego Radia.

Ogólny stan radiowo telewizyjny, w on czas, był nader ubogi – trzy państwowe programy radiowe i dwa TV. Wszystkim zarządzał Komitet ds. Radia i Telewizji, w skrócie Radiokomitet. Na czele tej instytucji stał prezes Radiokomitetu, ważna osobistość, obsadzony na tymże stołku z partyjnego nadania.

Gdy zatem Wielki Wódz, Wielkiego Brata, czyli Związku Radzieckiego, niejaki Leonid Breżniew, wyrżnął w kalendarz, nasze Polskie Radio, stanęło wobec wysoce delikatnego problemu. W Związku Radzieckim oczywiście ogłoszono żałobę narodową. W Polsce nie bardzo wypadało zrobić to samo, albowiem należało zachować przed światem chociaż pozory suwerenności. Toć nie nasz to władyka przecie. Ale też, przez parę dni żałoby, nie wypadało nadawać przez radio muzyki o charakterze stricte tanecznym, jakiegoś tam łupu-cupu i hycu-hycu. W końcu „bratni” naród cierpiał tak okrutny cios – śmierć ukochanego wodza, ojca narodu.

A nuż by jeszcze, nieutulony w głębokim żalu, ambasador radziecki w Warszawie włączył radio i nadział się na Tinę Turner. Nie pomogłyby wówczas pokrętne tłumaczenia, że wiecie towarzysze, Tina Turner jest czarnoskóra, a w tej wstrętnej Ameryce prześladują obywateli o innym kolorze skóry, więc my, jako państwo socjalistyczne, powinniśmy ich wspierać. Tym razem wyszłoby jednak na to, że polska klasa robotnicza nie jednoczy się w bólu z radziecką klasą robotniczą. Skutkowałoby to tym, że prezes ówczesnego Radiokomitetu musiałby zabrać z gabinetu, swoje prywatne herbatki w saszetkach, prywatny papier toaletowy, buty na zmianę, i szukać innej roboty. Prezes bardzo tego nie chciał.

Nawiasem mówiąc, jak wieść gminno-pracownicza głosi, jeden z prezesów Radiokomitetu, w ten właśnie sposób zakończył urzędowanie. Nie było uroczystego odwołania, podziękowania za włożony trud. Któregoś pięknego ranka wartownik wyprowadził pana prezesa z jego gabinetu wprost za bramę, zabrał legitymację i niech spada. Cóż, co kraj to obyczaj. W tamtych czasach wichry dziejowe wykazywały już tendencję wzmagającą, zatem brutalne przetasowania przy korycie były nieuniknione.

Ostatecznie w Polskim Radiu problem muzyki w czas śmierci Wielkiego Brata, rozwiązano genialnie. We wszystkich audycjach, zazwyczaj poświęconych muzyce rockowej, prezenterzy nadawali w to miejsce spokojną, przepiękną muzykę Francisa Lai, Vangelisa, Isao Tomity grającego utwory Debussiego, Jean Michaela Jarre i tak dalej. Siedziałem kamieniem przy magnetofonie i nagrywałem. A wszystko to dzięki „świeżo” zmarłemu, nie ostygłemu jeszcze, towarzyszowi Leonidowi Breżniewowi!

Toteż, gdy w roku 1984 usłyszałem, że źle jest ze zdrówkiem towarzysza Andropowa, następcy Breżniewa, wyczułem sprawę i zawczasu przygotowałem taśmy. Niebawem spełniło się. Potem niedługo musiałem czekać. Już po roku, czyli w 1985, sprawił mi nieprawdopodobną muzyczną ucztę duchową towarzysz Czernienko.

Polskie Radio za każdym razem stawało na wysokości zdania!

Gorbi nie dostarczył mi już tej satysfakcji, zresztą jeszcze żyje i niechaj zdrowo się trzyma. Ale za to dostarczył Balcerowicza. A dzięki balcerowiczowskiej złotówce, teraz nie trzeba warować z magnetofonem przy radioodbiorniku, wystarczy pójść do sklepu i kupić płytę.

Oczywiście teraz prawie wszystko z tamtych czasów mam już na CD. Ale zawsze, gdy słucham, na przykład pięknej i „pięknie grzesznej” BILITIS, przypominają mi się szalone lata osiemdziesiąte i korzystna dla nas seria zejść imperatorów z Kremla.

Putin jest mi muzykologicznie obojętny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz