poniedziałek, 22 kwietnia 2019

100. PARASOLKI

Numer STO jest bez polityki.


Kolega dziennikarz przypomniał mi urokliwą dawną piosenkę.


W Internecie znalazłem przypadkową ilustrację.


Połączyłem w piękną całość…
























 

W dziwnym mieście, w którym nigdy deszcz nie pada
i gdzie ratusz ulepiony jest z cynfolii,
co dzień rano kolorowy kram rozkłada
potargany stary handlarz parasoli.
I zachęca małych ludzi cienkim krzykiem,
w rękach trzyma parasolki kolorowe,
parasolki maciupeńkie, jak guziki:
białe, żółte, fioletowe i różowe.


Parasolki, parasolki, dla dorosłych i dla dzieci!
Parasolki, parasolki, kropla przez nie nie przeleci!
Parasolki, parasolki, parasolki bardzo tanie!
Parasolki, parasolki, proszę brać panowie, panie!


Mali ludzie mają małe domki z piasku
i maleńkie samochody z plasteliny...
Mali ludzie mają bardzo mało czasu,
bo maleńkie są zegary i godziny...
Muszą robić złote kule, być w teatrze,
potem jeszcze wpaść na chwilę do sąsiada.
Na sprzedawcę parasolek nikt nie patrzy,
zresztą u nich przecież nigdy deszcz nie pada.


Parasolki, parasolki, dla dorosłych i dla dzieci!
Parasolki, parasolki, kropla przez nie nie przeleci!
Parasolki, parasolki, parasolki bardzo tanie!
Parasolki, parasolki, proszę brać panowie, panie!


Odszedł z miasta, w którym kramik swój rozkładał
potargany stary handlarz parasoli,
wtedy deszcz z małego nieba zaczął padać
na ulice i na ratusz – ten z cynfolii.
I spostrzegli mali ludzie z małych domów,
kiedy mieli mokre brody, mokre głowy,
że na Rynku, przy Ratuszu nie ma kramu
i sprzedawcy parasoli kolorowych.


Parasolki, parasolki, parasolki bardzo tanie!
Parasolki, parasolki, proszę brać panowie, panie!
Proszę brać, panowie, panie!
Parasolki! Parasolki!!!


Autor tekstu: Janusz Słowikowski
Kompozytor: Piotr Hertel
Rok powstania: 1960
Wykonanie oryginalne: Maria Koterbska (1960)


Posłuchajcie –

https://www.youtube.com/watch?v=j_duB59XsT4

99. SĄSIEDZTWO

USA są daleko. Ale ponoć kontynenty ponownie przybliżają się do siebie. Kilka centymetrów rocznie. Więc nie ma pośpiechu. Ale należy być dalekowzrocznym. W wyniku przesunięć płyt tektonicznych i wynikających z tego naziemnych kataklizmów, może się tak stać, że USA zacznie graniczyć z Polską.
Zatem zastanówmy się co by było GDYBYŚMY BEZPOŚREDNIO GRANICZYLI Z USA?
Niestety, z założenia, od razu byłby to nasz najgorszy wróg numer 1! My tak już mamy.

No bo zastanówcie się Drodzy Prawdziwi Polacy –


Sąsiedni kraj, o miedzę. Kraj pełen Murzynów, Żydów, Arabów, Azjatów, Niemców i jeszcze jakichś tam, zupełnie nam nieznanych Indian. Nic dobrego dla Polaków! Nic dobrego!
Amerykanie przyjeżdżaliby do nas, bo blisko. Propagowaliby u nas swój amerykański styl życia…
Cele kulturowe i poznawcze tych przyjazdów znajdowałyby się na ostatnim miejscu. Bo co – Pałac Kultury w Warszawie mielibyśmy im pokazywać?
Wiadomo, że Amerykanie masowo przyjeżdżaliby do biednej materialnie Polski, głównie dla pobierania uciech doczesnych. To niewątpliwie ciekawszym jest zajęciem, niż podziwianie wspomnianego, radzieckiego Pałacu Kultury i jego ponadczasowej architektury.


Tymczasem w Polsce zrozpaczeni Prawdziwi Patrioci, odmawialiby różańce i modlili się o zbawienie przed wciąż nadciągającą lawiną grzechu. Żarliwie modliliby się do Najświętszej Panienki.
Ale wszystko to na nic. Prymitywni Amerykanie, zaraz złośliwie pytaliby, co to za panienka, która urodziła dziecko!
Dalej prymitywni Amerykanie arogancko dodawaliby, że im, z natury rozrywkowym ludziom, wcale nie zależy na panienkach. Preferują oni osoby wysoce doświadczone, ze stażem zawodowym. Bo to gwarancja dobrej jakości usług.
Działyby się takie bezeceństwa, że chyba tylko Profesor Zbigniew Lew Starowicz mógłby je teoretycznie usystematyzować i próbować wyjaśniać. Ale musiałby bardzo uważać, stąpając po tak śliskim gruncie jakim jest jego profesja. Musiałby też uwzględniać tradycyjne, negatywne nastawienie polskich władz do naukowców.


Tymczasem Amerykanie, wśród nich wspomniani Murzyni, Żydzi, Azjaci itp., w Polsce sypaliby ogromną kasą. Agencje towarzyskie w mig rozrosłyby się do rangi koncernów. Niejeden, nawet prawy katolik, przewartościowałby pojęcia i poszedł pracować w seks biznesie, gdzie płacą krocie. Nawet przy pracach pomocniczych, chociażby jako skromny sprzątacz, kelner, barman czy dekorator wnętrz. Zaczęłoby brakować rąk do pracy w innych dziedzinach. Chcąc to opanować, urzędujący polski premier musiałby z dnia na dzień podnieść minimalną stawkę dla pracownika niewykwalifikowanego, do co najmniej ośmiu euro za godzinę! To jest ponad 35 złotych za godzinę! Tak, jak obecnie jest w podłych Niemczech. Zgroza!


Pomimo tego, jako naród, dalej postrzegalibyśmy USA jako wroga i źródło moralnej destrukcji.
Owszem, USA byłyby naszym najbliższym sąsiadem. Ale w naszych słowiańskich, katolickich oczach, Amerykanie jawiliby się jako tłuszcza, bezczelnie tarzająca się w grzesznej rozpuście. Po wsiach, miasteczkach – jak w Las Vegas jakim!
A co najgorsze, że w niedziele, niektórzy Murzyni Chrześcijanie, przychodziliby do NASZYCH kościołów. No, wyobrażacie sobie Murzyna na bogobojnej wsi polskiej? Po prostu zgroza!

TYLKO TYLE W TYCH AMERYKANACH, MY POLACY WIDZIELIBYŚMY. NIC WIĘCEJ!


A to błąd – przecież przy okazji ich hulanek, na pewno sporo rozmawialiby z nami. I mielibyśmy okazję przekonać się, że ten ich AMERYKAŃSKI STYL ŻYCIA równocześnie sięga dużo, dużo głębiej.


Mając blisko do czynienia z Amerykanami – Polacy wreszcie mieliby okazję zrozumieć, jak bardzo byli manipulowani i wyzyskiwani przez komunistów, potem przez różnej maści nieudolnych „demokratów”, następnie przez CWANYCH „prawych i sprawiedliwych”. Tych ostatnich zresztą Polacy sami sobie zafundowali…


Mając blisko do czynienia z Amerykanami – Polacy też mieliby okazję zrozumieć, jak bardzo są „oczyszczani”, ale bynajmniej nie z grzechów, tylko z pieniędzy, przez „świątobliwy i ascetyczny” polski kościół katolicki. Ten ostatni gromadzi nieprawdopodobne bogactwa, dzięki bogobojnym władzom państwowym, łupiącym obywateli podatkami.


Mając blisko do czynienia z Amerykanami – polskie uniwersytety miałyby okazję nawiązać bliski kontakt z amerykańskimi uniwersytetami. Mielibyśmy okazję zbliżyć się do najnowszych zdobyczy nauki światowej we wszystkich dziedzinach. Nauka przestałaby być w Polsce szkodliwym dziwactwem. Wyższe uczelnie nie wypuszczałyby profesorów-oszołomów, a mądrzy, rozsądnie myślący, wysoko wykształceni ludzie mieliby autorytet i poszanowanie społeczne.


Mając blisko do czynienia z Amerykanami – Polacy zrozumieliby wreszcie, rzecz najważniejszą – że owsiakowe „róbta co chceta” oznacza PODMIOTOWOŚĆ I WOLNOŚĆ ŚWIADOMYCH OBYWATELI.
PODMIOTOWOŚĆ MĄDRYCH I MYŚLĄCYCH OBYWATELI.
Tacy są Amerykanie. Mają to zakodowane w swoich genach, niezależnie od swoich normalnych ludzkich słabości. Amerykanie służą Ameryce, wiedząc, że tym budują tę Amerykę dla siebie samych. To właśnie jest ta prosta relacja PODMIOTOWOŚCI, o której mówił Papież Jan Paweł II, podczas pierwszej pielgrzymki do Polski. Niestety nikt w Polsce nigdy nie podjął tego tematu, bo chyba nikt nie rozumiał LOGIKI POJĘCIA „PODMIOT”.
I to właśnie jest najważniejsze w TYM AMERYKAŃSKIM STYLU ŻYCIA!


Może legendarna Atlantyda nie istniała, a nasze kontynenty, które hipotetycznie, tak jak dawno temu oddaliły się, kiedyś z powrotem zbliżą się i spotkają. Może dopiero takie sąsiedztwo i AMERYKAŃSKI STYL ŻYCIA wreszcie skutecznie przetrzepią naszą polską świadomość…


***************************************************


Chyba, że znienacka Atlantyda wyłoni się z oceanu i zagrodzi Ameryce drogę w wędrówce do Europy.
Ale i tak PiS przez kilkadziesiąt tysięcy lat może spać spokojnie i chwalić się „dobrobytem i wolnością wyspy”, a w szczególności, swoją, nadaną przez Prezesa, jałmużną – minimum 13 złotych za godzinę…
Ciekawe, jacy będą następni prezesi…

Ilustracja: zdjęcia z Internetu, kompozycja autor.