piątek, 25 grudnia 2015

25. WAZEL

Zaprawdę powiadam Wam, że takiej WAZELINY nigdy nie doświadczyli, ani stary Breżniew od jakiegokolwiek polskiego prominenta Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ani też Jan Paweł II od jakiegokolwiek dostojnika polskiego Kościoła katolickiego.

Wstyd jest słuchać tak wiernopoddańczej mowy ze strony wysokiego funkcjonariusza państwowego. W dodatku ta osoba bezczelnie mówi w imieniu WSZYSTKICH Polaków!

Idąc za ciosem, jest propozycja, aby w Konstytucji RP umieścić zapis o przewodniej roli kogo trzeba… Takowy już kiedyś mieliśmy, zatem nie pierwszyzna!

Jeżeli Trybunał Konstytucyjny będzie coś plumkał, to nie ma sprawy wymienić skład osobowy takiego trybunału.

I tak milowymi krokami zmierzamy do katokomuny, krainy wiecznej szczęśliwości i radosnych uśmiechów Prezesa.

Póki co, podkreślam, PÓKI CO, zapraszam na YouTube:


https://youtu.be/abXCj_qJSGw

sobota, 19 grudnia 2015

24. ZGODA BUDUJE

Nasi politycy różnych maści  lubią powtarzać stwierdzenie, że „ZGODA BUDUJE”…

Zobaczmy zatem, co może zbudować. Ale najpierw wprowadzenie.

Istnieje „błyskotliwe” objawienie, że wszystko zależy od ludzi. Bardzo głupie, często powtarzane – bo w końcu od czego innego wszystko zależeć może?

Zatem, jeżeli trafi się jakaś ojczyzna, w której w dużej przewadze są durnie i matoły, to można powiedzieć, że od nich wszystko zależy. Wówczas cała ojczyzna jest głupia. A wiadomo, głupiej nikt nie będzie kochał, ewentualnie ją tylko wydyma, co regularnie czynią co cwańsi i pozbawieni skrupułów obywatele. W dodatku GŁUPIE SPOŁECZEŃSTWO TO NIEPRAWDOPODOBNY SKARB DLA WŁADZY!

No chyba, że władza, wywodząca się z tego społeczeństwa, jest tak samo głupia i nie kuma, jaki ma skarb.

My w naszej Ojczyźnie mamy w głowach autentyczną mentalność robotniczo-chłopską. Inteligentów nie lubimy, bo ich nie rozumiemy, więc niech spadają. Ale to nie problem, bo i tak jest ich mało. Jednakowoż, Józef Stalin, w swoim czasie doskonale zdawał sobie sprawę, że na TEJ ZIEMI z powodzeniem przyjmie się ustrój robotniczo-chłopski, a w Austrii nie, z przyczyn intelektualnych. W Austrii wprawdzie też są i robotnicy i chłopi, ale są kiepscy, bo za dużo mają burżuazyjnych i ziemiańskich naleciałości. Poza tym mają świadomość obywatelską, a tego Stalin bardzo nie lubił. Odpuścił więc Austrię, pomimo że z Austrii, jak mało skąd, było co kraść, rabować i wywozić do Związku Radzieckiego. Ale cwany Stalin miał wyczucie.

To tak tylko tytułem wstępu. Teraz będzie konkret.

Ogólnie, ruscy komuniści, w odniesieniu do Polski, zrobili jeden, jedyny, ale kardynalny błąd. Nakazali polskim komunistom prześladować Kościół katolicki, zwany dalej KK. Podejrzewam, że błąd ten, wynikał z ich ogólnosłowiańskiej głupoty. Rosjanie sami u siebie też ten błąd popełnili – oficjalnie prześladowali Kościół prawosławny. Niepotrzebnie, ale ateizm i prześladowanie kościołów było zgodne z oficjalną doktryną marksizmu-leninizmu.

Nie można było zatem dokonać korekty pryncypiów całego tego marksizmu-leninizmu? Było by to nadzwyczaj praktyczne, ale o tym potem.

Rosjanie, jako komuniści, po cichu byli gorliwymi wyznawcami Kościoła prawosławnego. Wiadomo, że z kolei, Kościół prawosławny nigdy nie pałał miłością do katolickiego. Zatem i rosyjscy komuniści i rosyjski prześladowany kościół, na tym odcinku, interesy mieli zbieżne, czego rosyjscy komuniści nie doceniali. Rosjanie, pod pretekstem ateizmu, nakazywali, polskim komunistom, zwalczać KK, a przy okazji i inne kościoły, co akurat było dobrze widziane także przez prawosławie. Dla tych ostatnich stanowiło to w dużej części zawoalowane zwalczanie innowierców.

Toteż więc, Polak, najgłupszy nawet katolik, u Rosjan zawsze miał przerąbane, niezależnie od tego, czy dany Rosjanin był świątobliwym popem, czy też partyjnym komuchem.

Bezkrytyczna wiara w religię, czy w ideologię, jest cechą charakterystyczną pewnej kategorii ludzi. Dla takich ludzi, każdy człowiek innego wyznania, czy inaczej myślący, to wróg.

Teraz o mentalu. Oczywiste jest, że wspomniana już mentalność robotniczo-chłopska nie była i nie jest darem zarezerwowanym tylko dla komunistów. Wracając do spraw czysto polskich, wystarczy spojrzeć na buraczane buźki katolickich duchownych różnych szczebli, nie różniące się urodą od buraczanych buziek dawnych funkcjonariuszy PZPR różnych szczebli, czy buraczanych buziek większości obecnych, demokratycznie wybieranych przez lud boży, przewodników narodu.

Niestety, w konsekwencji, gdy w 1989 roku dla komunizmu przyszły trudne czasy, KK wsadził komuchom nóż w plecy i, trzeba przyznać, zrobił to niezwykle umiejętnie. Trudno się dziwić.

I tu był błąd! Słuchajcie starzy polscy komunistyczni towarzysze partyjni! Do was mówię! Stał się wielki dziejowy błąd, ale to nie wasza wina! Do tego błędu byliście przymuszeni przez durnego radzieckiego okupanta.

BO POPATRZCIE JAK MOGŁO BYĆ PRZYJEMNIE!

Gdyby tak, w swoim czasie, polscy komuniści mogli żyć w zgodzie z polskim Kościołem katolickim, to na pewno by żyli!

Z uwagi na wyrównany poziom intelektualny i wynikający z tego podobny sposób myślenia, PZPR i KK, dogadaliby się w mig. Tym bardziej nie byłoby problemu, że w końcu przytłaczająca większość członków PZPR to byli jednocześnie wierni katolicy, tyle, że po cichu. Świadomi, że dla osobistych korzyści zaprzedali się organizacji narzucającej ateizm, tam gdzie mogli, byli przesadnie wręcz pobożni. Analogicznie, jak prawosławni w Rosji.

Zatem polscy komuniści, legalnie i oficjalnie żyjący w zgodzie z KK, byliby wychwalani z ambon, cieszyliby się miłością i zaufaniem społecznym. Możliwe by było łączenie wysokich stanowisk partyjnych i kościelnych. Wspólny mental, jak wspólny mianownik, pięknie harmonizowałby wzajemne stosunki PZPR i KK. Dam przykład, skromnego ascety, który był wręcz wzorem katolika, przynajmniej z postępowania. Oto niejaki Władysław Gomułka, na pewno zasłużyłby, na tzw. Królestwo Niebieskie. Przewodniczący ówczesnej Rady Państwa Edward Ochab, który deklarował swój ateizm, a miewał wtręty typu „mój Boże”, także, gdyby dobrze z klechą „pogadał”, a stać go było na to, też do Królestwa Niebieskiego by się załapał.

Ze strony KK też istniały przesłanki do przymierza z PZPR. Osobiście słyszałem, w czasach gomułkowskich, wywód księdza katechety, który pod jednym względem był autentycznie zadowolony z komuny! Otóż klecha ten, dopiero co wrócił był ze „zgniłego Zachodu”. Tam, wiecznie niezaspokojony seksualnie z tytułu uprawianej profesji, napatrzył się na zabronione mu pokusy. Więc opowiadał ów katecheta ni mniej, ni więcej, że pod „TYM” względem u nas w PRL jest zupełnie dobrze!

Określenie „TYM” oznaczało gołą d… i, zabronione klechom figle migle, rzecz jasna! Nawiasem mówiąc, ów klecha, żeby otrzymać paszport, ani chybi podpisał esbecką lojalkę.

I tu znowu powrócimy do postaci Władysława Gomułki. Otóż w jego mniemaniu, płacenie za niektóre „usługi dla ludności”, socjalistycznymi złotymi było niegodne prawdziwego komunisty. Chodzi o usługi świadczone przez ówczesne polskie obywatelki lekkich obyczajów. Wszak komunistyczna waluta była oparta na parytecie ciężkiej, mozolnej pracy chłopa i robotnika! Zatem płacenie złotymi za prostytucjonalne usługi obrażało socjalistyczną walutę.
Dziś powiedzielibyśmy, że byłoby świętokradcze.
Toteż wychodząc naprzeciw pryncypiom socjalizmu, wspomniane obywatelki, najchętniej pobierały od klientów dolary...

Słowem, generalnie pod „TYM” względem cele komuny i KK były zbieżne.

No proszę – jaka ładna BUDUJĄCA ZGODA.

Wskutek TAKIEJ ZGODY, gamoniowate masy ludowe szybko nabrałyby destylowanej wody do mózgów i byłyby absolutnie posłuszne władzy, wierząc, że ta istotnie pochodzi od samego Boga!

Cóż, na każde społeczeństwo wystarczy znaleźć odpowiednią, często bardzo prostą metodę!

W komunizmie kler głosił populizm i katolicyzm. Komuniści głosili tylko populizm, bo nie mogli głosić katolicyzmu i w tym ich bieda. Ale gdyby Polskie Radio było typu „Maryja”, a TVP typu „Trwam”, stan wojenny nie byłby Jaruzelskiemu do niczego potrzebny. W radiu nigdy nie nadano by ani jednego zachodniego przeboju, w TV nie wyświetlono by ani jednego zachodniego filmu. Po śladowe ilości różnych artykułów niezbędnych do życia, sprzedawanych wyłącznie na kartki, stałoby się całymi nocami w kolejkach. Panowałaby straszliwa nędza – stopa życiowa byłaby niższa niż w Albanii. Mimo to, PZPR w sondażach autentycznie uzyskiwałaby wysokie notowania. Nie trzeba by było fałszować wyborów w PRL. Nikt by nie zakładał żadnych idiotycznych, niezależnych związków zawodowych, ani nie prowadził żadnej podziemnej działalności opozycyjnej.

Iście mrożkowsko-orwelowski real!

A ciemny, wynędzniały naród, kompletnie ogłupiony, kochałby swój kościół, kochałby swoją mateczkę-partię, kochałby swoją ojczyznę, byłby szczęśliwy i byłby święcie przekonany, że tak właśnie powinno być. Każdy obywatel byłby dumny, że urodził się Polakiem.

W dodatku siermiężne polactwo autentycznie wierzyłoby, że cywilizacja zachodnia to przeklęty wymysł szatana! Choć i dziś wiele osób tak uważa.

Stabilna i całkowicie niezagrożona komuna trwałaby w Polsce spokojnie po dziś dzień, niczym w Korei Północnej. Wszak powiedzmy otwarcie – ZGODA BUDUJE!

A gdyby pewnym jednostkom coś się nie podobało, to elementy te napotykałyby na niekłamany gniew ludu. Inaczej myślący byliby wyklinani z ambon i w TV, wytykani, piętnowani przez prawą ideologicznie, jednomyślną część społeczeństwa – zdrowych światopoglądowo, czystej krwi Polaków lepszego sortu. Obywatele gorszego sortu, a w szczególności odmieńcy, różni naukowcy, fantaści, homoseksualiści, Murzyni, Żydzi, znajdowaliby się poza nawiasem, nierzadko gnili w ciężkich pierdlach. Bo tam ich miejsce. Wszak zły to ptak, co własne gniazdo kala. Innymi słowy, niezależnie od tego, co aktualnie w tym gnieździe come on, to ryje w kubeł!

Niewątpliwie zgoda z KK dobrze służyłaby władzy. Wysocy funkcjonariusze kościelno-PZPR-owscy, stanowiliby wyizolowaną kastę o nieograniczonych przywilejach. Dyskretnie żyliby w nieprawdopodobnym wręcz przepychu, w wydzielonych, ogrodzonych i dozorowanych zonach. Prawie nikt by o tych osiedlach nie wiedział, a i mało kto by wierzył, że w ogóle takowe istnieją.

Ale – Bracia Polacy! Wszak nie wszystko stracone. WSPÓŁCZEŚNIE TAKI SCENARIUSZ JEST W POLSCE MOŻLIWY DO ZREALIZOWANIA, powiem więcej, widać, że powoli jest realizowany!

UBI CONCORDIA, IBI VICTORIA!

Obecnie władza działa w zgodzie i w porozumieniu z KK. KK nad wyraz kocha pieniądze i przywileje, a zarazem posiada autentyczną władzę nad duszami, którą za friko otrzymuje od bezmózgich rzesz baran(k)ów! To ostatnie obecnej władzy bardzo się przydaje.

Jak już wspomniano – SPOŁECZEŃSTWO O STATYSTYCZNIE NISKIM ILORAZIE INTELIGENCJI TO NIEPRAWDOPODOBNY SKARB I NIESŁYCHANY KOMFORT DLA WŁADZY!

Tyle, że władza musi umieć to wykorzystać, bo, jak też już wspomniano, na każde społeczeństwo trzeba umieć znaleźć odpowiednią metodę. Jak dotychczas (2015) władza tego nie umiała, bo była bez jajec.

Ale teraz wszystko IDZIE W DOBRYM KIERUNKU!

Mem: internet

sobota, 12 grudnia 2015

23. WAR STATE STORY

Ponoć obecnie wiedza o stanie wojennym jest w narodzie kiepska. Ja byłem naocznym świadkiem tych wydarzeń.

Kilka lat temu, mój sprzeciw wzbudziły autorytatywne osądy młodych, wygolonych, ugarniturowanych, ukrawaconych i mocno przemądrzałych doktorów nauk historycznych z Instytutu Pamięci Narodowej. Otóż panowie ci powoływali się na różne dokumenty, między innymi na dawną uchwałę Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, z której wynikało, że interwencja radziecka na początku lat osiemdziesiątych nam nie groziła, bo ZSRR jej w ogóle nie przewidywał.

 
I dalej doktorowie historii twierdzili, że to tylko świnia Jaruzelski ogłosił stan wojenny ot tak sobie, sam z siebie. Dla jaj, oraz żeby uratować partyjne stołki, swój i towarzyszy, oraz dostęp do koryta. Idąc dalej tym tropem, jedyny wniosek, jaki doktorowie wyciągali był prosty. Mianowicie, że gdyby nie ten łobuz Jaruzelski, to w drodze pokojowych, demokratycznych przemian, powstałoby tu najdalej w pierwszej połowie roku 1982, normalne niepodległe Państwo Polskie.

A gdy już niepodległe Państwo Polskie ukonstytuowałoby się, to pewnikiem, jeszcze i sam Leonid Breżniew przysłałby entuzjastyczną depeszę gratulacyjną z życzeniami pomyślności dla narodu i rządu nowopowstałej Najjaśniejszej RP.

Tak wyobrażali sobie to, widać całkiem serio, infantylni polscy naukowcy, doktorowie nauk historycznych, którzy w pamiętnym roku 1981 sadzili jeszcze kupki na nocniczki i bawili się grzechotkami.

Dorośli już panowie doktorzy historii, w swoim czasie, i pomimo, że dorośli i wykształceni, nie rozumieli jednej prostej prawdy. Że nie można do okresu komunizmu stosować demokratycznych reguł i dzisiejszych zasad funkcjonowania państwa. Ich wypowiedzi miały charakter tendencyjny i chwilami aż sprawiały wrażenie, że są wygłaszane na czyjś obstalunek, chociaż może i tak nie było.

Real 1981 był nieco odmienny. Z czasem też owi doktorowie chyba douczyli się i stonowali swoje wypowiedzi.

Leonid Breżniew był bezwzględnym dyktatorem, niczym okrutny car WszechRosji. Dla niego i jego ekipy likwidacja „Solidarności” była absolutnie oczywista. Nie mogło być bowiem w bloku radzieckim żadnej, najmniejszej nawet, niezależnej organizacji, choćby miał to być tylko związek kynologiczny czy kółko wędkarzy. Wszystko musiało być zarejestrowane i mieć zgodę odpowiedniego komunistycznego aparatczyka.

Jedno polecenie Breżniewa i cała wspomniana uchwała Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego o nieinterwencji w Polsce nie miałaby najmniejszego znaczenia. Nastąpiłaby radziecka interwencja zbrojna, czyli inwazja Polski przez
zaprzyjaźnione państwa ościenne.

Wiadomo było bowiem, że NSZZ „Solidarność” można było zdławić tylko siłą.

Interwencja państw ościennych oczywiście, jak najbardziej wchodziła w grę. Taki był dotychczasowy zwyczaj naszych „radzieckich przyjaciół” wypraktykowany już w odniesieniu do NRD, Węgier czy Czechosłowacji.


W przypadku Polski był jednak drobny szkopuł. Rosja przyjmowała z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że w Polsce, w odróżnieniu od innych tak zwanych Krajów Demokracji Ludowej, natychmiast wybuchłaby totalna, krwawa i wyniszczająca wojna. Od razu objęłaby cały, nie taki mały w końcu kraj, leżący w samym środku Europy.
Przede wszystkim słabo uzbrojone Ludowe Wojsko Polskie, zapominając o sojuszach, niewątpliwie stanęłoby do obrony terytorium. Po raz kolejny, byłaby to rozpaczliwa wojna niezorganizowanych Polaków, uzbrojonych w kije, występujących przeciwko czołgom. Rzecz jasna, nikt by Polsce z pomocą nie przyszedł, gdyż wystąpienie przeciwko Rosji groziłoby III wojną światową. Wojna w Polsce trwałaby mniej więcej tyle, co Powstanie Warszawskie i zakończyłaby się podobnie, tylko na większą skalę. To znaczy milionowymi stratami w ludziach i całkowitym zniszczeniem kraju.

Bo jak inaczej mogłaby zakończyć się nasza wojna przeciwko trzem państwom ościennym, z których jedno do dziś jest czołową potęgą militarną na świecie. Tak, w sumie TRZEM państwom! Otrzymalibyśmy bowiem „bratnią pomoc” nie tylko od towarzyszy radzieckich.

Tu trzeba zaznaczyć, że nasza pozycja w bloku radzieckim była wówczas bardzo nieciekawa. Niemcy z NRD, głównie różni przefarbowani post-hitlerowcy, programowo zawsze lojalni wobec każdej władzy, którzy znaleźli przytulisko w komunistycznych Niemczech wschodnich, rwali się wręcz do „pomocy klasie robotniczej PRL”. Byleby tylko, jak za dawnych dobrych czasów, ponownie postawić but na ziemiach polskich. Wjechać sobie tu zwycięsko, zbrojnie, między innymi trabantami w wersji wojskowej – były takie – śmiesznie wyglądały. Nie mówiąc o Czechach, którzy mieli u nas dług „bratniej wdzięczności” za rok 1968. Wszystko pod świetlanym przywództwem mateczki Rosji, rzecz jasna.

Ani ZSRR, ani Zachód, nie życzyły sobie regularnej, otwartej wojny w tym rejonie Europy. Trzeba przyznać, że co do tego absolutnie wszyscy byli zgodni. Tu zresztą ujawniła się wspaniała zaleta naszego położenia, której sami nigdy nie umieliśmy mądrze wykorzystać.

Rosja brała np. pod uwagę, że gdyby Polska na pewien czas przyblokowała Armię Czerwoną i związała część armii NRD, nie wiadomo jak zachowałyby się mocno już sfrustrowane podziałem Niemcy Zachodnie.

Było wiele znaków zapytania, groził niekontrolowany rozwój wydarzeń, czego nie życzyła sobie sama Rosja. Rosja bowiem, przed podjęciem każdej wojny, zawsze dokładnie analizowała prawdopodobny rozwój wydarzeń i trzeba przyznać zazwyczaj robiła to trafnie. Ciekawe, do jakich wniosków tym razem gry wojenne doprowadziły radzieckich strategów-analityków.

 
Interwencja zatem była przygotowana, ale tylko na wszelki wypadek. Ostatecznie, na szczęście, do niej nie doszło, bo równolegle sprawa została uzgodniona z Jaruzelskim. Jest jasne, że Rosjanie woleli stłumić ruch opozycyjny rękami samych Polaków, niż wprowadzać tu obce wojska armii „zaprzyjaźnionych”. Generał Jaruzelski całkowicie zapanował nad sytuacją i trzeba przyznać, że TO NAS NIEWĄTPLIWIE URATOWAŁO. Gdyby nie było kogoś takiego jak Jaruzelski, albo gdyby Jaruzelskiemu coś nie udało się, w każdej chwili, na zasadzie natychmiastowego, jednoosobowego „prikazu”, Breżniew mógł podjąć decyzję o wkroczeniu obcych wojsk na teren Polski, czyli o użyciu środka traktowanego jako ostateczny, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Powtarzam, żadne uchwały KC KPZR, o nieinterwencji w Polsce, nie miałyby wówczas znaczenia. Cóż, takie panowały zwyczaje w komunistycznej Rosji, co prawdopodobnie dla panów doktorów z IPN było zbyt trudne do wyobrażenia.

Sam Generał Wojciech Jaruzelski w swoich wystąpieniach często powtarzał, że stan wojenny jest alternatywą czegoś znacznie gorszego, wielkiego i niekontrolowanego rozlewu krwi. Nigdy jednak nie ujawnił konkretnie czego i jakiego rozlewu krwi.


Jednak o ile sam Generał był w swoich wypowiedziach powściągliwy, o tyle komunistyczna propaganda otwarcie głosiła, że „Solidarność” przygotowywała zbrojny przewrót. Stało to w całkowitej sprzeczności z rzeczywistymi działaniami „Solidarności”, której przywódcy, trzeba przyznać, kładli największy nacisk na to, aby wszelkie działania miały charakter pokojowy. I rzeczywiście miały taki charakter. Różne oszołomy, które zawsze w Polsce istniały, były dość skutecznie trzymane pod kontrolą. Na otwarte działania o charakterze militarnym, w ówczesnej sytuacji geopolitycznej, w tym rejonie Europy, jak wspomniano, nikt rozsądny nie wyraziłby zgody. Nie daliby na to przyzwolenia także zachodni, jakbyśmy dziś określili, sponsorzy „Solidarności”. A byli tacy. Potężni, o ogromnych możliwościach finansowych i doskonale zorientowani w całokształcie stosunków panujących w naszym kraju. Ich polecenia, władze „Solidarności” musiały bezwzględnie wykonywać. Powiedzmy więcej, sama idea przeciwstawiania się komunizmowi, przy pomocy pokojowego ruchu wolnych związków zawodowych, była genialna, ale nie narodziła się w Polsce. Genialna, bo istotnie, z uwagi głównie robotniczy charakter związku zawodowego, władze komunistyczne, same przecież ponoć robotnicze, przez stosunkowo długi czas nie bardzo wiedziały, co z tym zrobić.
 
Zachodni sponsorzy „Solidarności”, to już temat na inną bajkę. Wówczas nazywani byli przez propagandę „określonymi kołami na Zachodzie”. Można tylko wspomnieć, że w 1981 roku musieli oni już mieć wiarygodne informacje wywiadowcze, o początkach fermentu narastającego w najwyższych kręgach władzy ZSRR. Informacje te potwierdziły się w osiem lat później, gdy imperium radzieckie upadło.


Czy Jaruzelski, wypowiadając się w grudniu 1981 roku, o rozlewie krwi, w jakiś sposób dawał do zrozumienia, że stan wojenny jest alternatywą właśnie tak zwanej „bratniej pomocy zbrojnej”, czyli po prostu interwencji militarnej „bratnich” socjalistycznych państw ościennych? To by było jakieś logiczne wytłumaczenie, wszak oczywiste jest, że otwarcie nie mógł tego powiedzieć. Tak rozumieli to ludzie, którzy w jakiś sposób próbowali analizować ówczesną sytuację.

Wspomnianą teorię o rzekomym, przygotowywanym przez „Solidarność”, zbrojnym przewrocie, propagandziści stanu wojennego przyjęli i głosili, jako oficjalną przyczynę wprowadzenia tego stanu. Przyjęli trafnie, gdyż przeważająca większość Polaków w końcu w to uwierzyła. Przypomnijmy, że propaganda miała wówczas ułatwione zadanie. Krajowe środki przekazu były całkowicie podporządkowane cenzurze. Władze dysponowały wszystkimi dokumentami i pieczątkami zabranymi ze zlikwidowanych biur „Solidarności”. Na poparcie swoich tez władze fabrykowały dokumenty, jakie chciały, prezentując je potem w telewizji. To przemawiało do wyobraźni nie nazbyt w końcu rozgarniętego przeciętnego Kowalskiego.


Wiarygodne informacje o sytuacji w Polsce docierały od polskojęzycznych zachodnich stacji radiowych wyłącznie za pośrednictwem fal średnich i krótkich, gdzie odbiór był bardzo złej jakości, dodatkowo celowo zagłuszany. Żeby coś usłyszeć trzeba było wykazać dużo cierpliwości i samozaparcia. Dalekosiężny przekaz satelitarny wówczas w Polsce dopiero stawiał pierwsze kroki. Urządzenia do odbioru satelitarnego były kosztowne, instalacja wymagała każdorazowo specjalnego zezwolenia władz, w dodatku w pakietach satelitarnych nie było żadnych programów polskojęzycznych. Popularna dziś telewizja kablowa w ogóle nie istniała. Stosunkowo nieliczne wówczas telefony przewodowe, na początku stanu wojennego były wyłączone.

Teza o tym, że stan wojenny był ALTERNATYWĄ INTERWENCJI wojsk układu warszawskiego, która to interwencja wówczas, mimo wszystko, „wisiała na włosku”, jest oczywista i nie podlega dyskusji. W wyniku takiej interwencji liczba ofiar wśród ludności polskiej mogłaby osiągnąć i milion, tysiące Polaków wywieziono by do Rosji i wszelki słuch by po nich zaginął.

Jest niemal pewne, że ci, którzy potem przez lata, każdego 13 grudnia, bojowo demonstrowali i złorzeczyli przed domem sędziwego Generała Jaruzelskiego, dzięki niemu w ogóle żyją. Oni, a także ich rodzice. Logika wydarzeń jest tu bowiem nieubłagana.

Jest zrozumiałe, że zdecydowanie reżimowy kontekst, w jakim przyszło działać Generałowi Jaruzelskiemu, nie przydał mu sympatyków. Ale jednak trzeba umieć wyodrębnić i ocenić, jak ostatecznie zachował się w ekstremalnej sytuacji i jaką odpowiedzialność musiał podjąć. Bo to była ekstremalna sytuacja.

Pozostaje pytanie, dlaczego Wojciech Jaruzelski po upadku komunizmu nigdy nie powiedział wprost, jak było naprawdę. W końcu był on najbliżej tych wydarzeń, kontaktował się z ówczesnymi władzami Rosji, rozmawiał z wieloma Rosjanami. Cóż, historia pełna jest tajemnic, niedopowiedzeń, postaci wybitnych i nie do końca zrozumianych...

wtorek, 1 grudnia 2015

22. RZECZOWA ODPOWIEDŹ

A no i wyszło z worka:
Co mają ze sobą wspólnego te dwa obrazki?
WSZYSTKO!
Oto RZECZOWA ODPOWIEDŹ! 


Koment autora – tak sobie myślę, że ten pomysłowy i bardzo mądry rysunek z „Nowej Stepnicy” nie raz jeszcze będzie do wykorzystania. Pamiętam go z czasów, gdy Polska wstępowała do UE. Przewidywałem i nadal przewiduję, że długo jeszcze zachowa swą aktualność, stanowiąc celny komentarz do różnych posunięć naszych rządowych „orłów”.