sobota, 12 grudnia 2015

23. WAR STATE STORY

Ponoć obecnie wiedza o stanie wojennym jest w narodzie kiepska. Ja byłem naocznym świadkiem tych wydarzeń.

Kilka lat temu, mój sprzeciw wzbudziły autorytatywne osądy młodych, wygolonych, ugarniturowanych, ukrawaconych i mocno przemądrzałych doktorów nauk historycznych z Instytutu Pamięci Narodowej. Otóż panowie ci powoływali się na różne dokumenty, między innymi na dawną uchwałę Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, z której wynikało, że interwencja radziecka na początku lat osiemdziesiątych nam nie groziła, bo ZSRR jej w ogóle nie przewidywał.

 
I dalej doktorowie historii twierdzili, że to tylko świnia Jaruzelski ogłosił stan wojenny ot tak sobie, sam z siebie. Dla jaj, oraz żeby uratować partyjne stołki, swój i towarzyszy, oraz dostęp do koryta. Idąc dalej tym tropem, jedyny wniosek, jaki doktorowie wyciągali był prosty. Mianowicie, że gdyby nie ten łobuz Jaruzelski, to w drodze pokojowych, demokratycznych przemian, powstałoby tu najdalej w pierwszej połowie roku 1982, normalne niepodległe Państwo Polskie.

A gdy już niepodległe Państwo Polskie ukonstytuowałoby się, to pewnikiem, jeszcze i sam Leonid Breżniew przysłałby entuzjastyczną depeszę gratulacyjną z życzeniami pomyślności dla narodu i rządu nowopowstałej Najjaśniejszej RP.

Tak wyobrażali sobie to, widać całkiem serio, infantylni polscy naukowcy, doktorowie nauk historycznych, którzy w pamiętnym roku 1981 sadzili jeszcze kupki na nocniczki i bawili się grzechotkami.

Dorośli już panowie doktorzy historii, w swoim czasie, i pomimo, że dorośli i wykształceni, nie rozumieli jednej prostej prawdy. Że nie można do okresu komunizmu stosować demokratycznych reguł i dzisiejszych zasad funkcjonowania państwa. Ich wypowiedzi miały charakter tendencyjny i chwilami aż sprawiały wrażenie, że są wygłaszane na czyjś obstalunek, chociaż może i tak nie było.

Real 1981 był nieco odmienny. Z czasem też owi doktorowie chyba douczyli się i stonowali swoje wypowiedzi.

Leonid Breżniew był bezwzględnym dyktatorem, niczym okrutny car WszechRosji. Dla niego i jego ekipy likwidacja „Solidarności” była absolutnie oczywista. Nie mogło być bowiem w bloku radzieckim żadnej, najmniejszej nawet, niezależnej organizacji, choćby miał to być tylko związek kynologiczny czy kółko wędkarzy. Wszystko musiało być zarejestrowane i mieć zgodę odpowiedniego komunistycznego aparatczyka.

Jedno polecenie Breżniewa i cała wspomniana uchwała Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego o nieinterwencji w Polsce nie miałaby najmniejszego znaczenia. Nastąpiłaby radziecka interwencja zbrojna, czyli inwazja Polski przez
zaprzyjaźnione państwa ościenne.

Wiadomo było bowiem, że NSZZ „Solidarność” można było zdławić tylko siłą.

Interwencja państw ościennych oczywiście, jak najbardziej wchodziła w grę. Taki był dotychczasowy zwyczaj naszych „radzieckich przyjaciół” wypraktykowany już w odniesieniu do NRD, Węgier czy Czechosłowacji.


W przypadku Polski był jednak drobny szkopuł. Rosja przyjmowała z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że w Polsce, w odróżnieniu od innych tak zwanych Krajów Demokracji Ludowej, natychmiast wybuchłaby totalna, krwawa i wyniszczająca wojna. Od razu objęłaby cały, nie taki mały w końcu kraj, leżący w samym środku Europy.
Przede wszystkim słabo uzbrojone Ludowe Wojsko Polskie, zapominając o sojuszach, niewątpliwie stanęłoby do obrony terytorium. Po raz kolejny, byłaby to rozpaczliwa wojna niezorganizowanych Polaków, uzbrojonych w kije, występujących przeciwko czołgom. Rzecz jasna, nikt by Polsce z pomocą nie przyszedł, gdyż wystąpienie przeciwko Rosji groziłoby III wojną światową. Wojna w Polsce trwałaby mniej więcej tyle, co Powstanie Warszawskie i zakończyłaby się podobnie, tylko na większą skalę. To znaczy milionowymi stratami w ludziach i całkowitym zniszczeniem kraju.

Bo jak inaczej mogłaby zakończyć się nasza wojna przeciwko trzem państwom ościennym, z których jedno do dziś jest czołową potęgą militarną na świecie. Tak, w sumie TRZEM państwom! Otrzymalibyśmy bowiem „bratnią pomoc” nie tylko od towarzyszy radzieckich.

Tu trzeba zaznaczyć, że nasza pozycja w bloku radzieckim była wówczas bardzo nieciekawa. Niemcy z NRD, głównie różni przefarbowani post-hitlerowcy, programowo zawsze lojalni wobec każdej władzy, którzy znaleźli przytulisko w komunistycznych Niemczech wschodnich, rwali się wręcz do „pomocy klasie robotniczej PRL”. Byleby tylko, jak za dawnych dobrych czasów, ponownie postawić but na ziemiach polskich. Wjechać sobie tu zwycięsko, zbrojnie, między innymi trabantami w wersji wojskowej – były takie – śmiesznie wyglądały. Nie mówiąc o Czechach, którzy mieli u nas dług „bratniej wdzięczności” za rok 1968. Wszystko pod świetlanym przywództwem mateczki Rosji, rzecz jasna.

Ani ZSRR, ani Zachód, nie życzyły sobie regularnej, otwartej wojny w tym rejonie Europy. Trzeba przyznać, że co do tego absolutnie wszyscy byli zgodni. Tu zresztą ujawniła się wspaniała zaleta naszego położenia, której sami nigdy nie umieliśmy mądrze wykorzystać.

Rosja brała np. pod uwagę, że gdyby Polska na pewien czas przyblokowała Armię Czerwoną i związała część armii NRD, nie wiadomo jak zachowałyby się mocno już sfrustrowane podziałem Niemcy Zachodnie.

Było wiele znaków zapytania, groził niekontrolowany rozwój wydarzeń, czego nie życzyła sobie sama Rosja. Rosja bowiem, przed podjęciem każdej wojny, zawsze dokładnie analizowała prawdopodobny rozwój wydarzeń i trzeba przyznać zazwyczaj robiła to trafnie. Ciekawe, do jakich wniosków tym razem gry wojenne doprowadziły radzieckich strategów-analityków.

 
Interwencja zatem była przygotowana, ale tylko na wszelki wypadek. Ostatecznie, na szczęście, do niej nie doszło, bo równolegle sprawa została uzgodniona z Jaruzelskim. Jest jasne, że Rosjanie woleli stłumić ruch opozycyjny rękami samych Polaków, niż wprowadzać tu obce wojska armii „zaprzyjaźnionych”. Generał Jaruzelski całkowicie zapanował nad sytuacją i trzeba przyznać, że TO NAS NIEWĄTPLIWIE URATOWAŁO. Gdyby nie było kogoś takiego jak Jaruzelski, albo gdyby Jaruzelskiemu coś nie udało się, w każdej chwili, na zasadzie natychmiastowego, jednoosobowego „prikazu”, Breżniew mógł podjąć decyzję o wkroczeniu obcych wojsk na teren Polski, czyli o użyciu środka traktowanego jako ostateczny, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Powtarzam, żadne uchwały KC KPZR, o nieinterwencji w Polsce, nie miałyby wówczas znaczenia. Cóż, takie panowały zwyczaje w komunistycznej Rosji, co prawdopodobnie dla panów doktorów z IPN było zbyt trudne do wyobrażenia.

Sam Generał Wojciech Jaruzelski w swoich wystąpieniach często powtarzał, że stan wojenny jest alternatywą czegoś znacznie gorszego, wielkiego i niekontrolowanego rozlewu krwi. Nigdy jednak nie ujawnił konkretnie czego i jakiego rozlewu krwi.


Jednak o ile sam Generał był w swoich wypowiedziach powściągliwy, o tyle komunistyczna propaganda otwarcie głosiła, że „Solidarność” przygotowywała zbrojny przewrót. Stało to w całkowitej sprzeczności z rzeczywistymi działaniami „Solidarności”, której przywódcy, trzeba przyznać, kładli największy nacisk na to, aby wszelkie działania miały charakter pokojowy. I rzeczywiście miały taki charakter. Różne oszołomy, które zawsze w Polsce istniały, były dość skutecznie trzymane pod kontrolą. Na otwarte działania o charakterze militarnym, w ówczesnej sytuacji geopolitycznej, w tym rejonie Europy, jak wspomniano, nikt rozsądny nie wyraziłby zgody. Nie daliby na to przyzwolenia także zachodni, jakbyśmy dziś określili, sponsorzy „Solidarności”. A byli tacy. Potężni, o ogromnych możliwościach finansowych i doskonale zorientowani w całokształcie stosunków panujących w naszym kraju. Ich polecenia, władze „Solidarności” musiały bezwzględnie wykonywać. Powiedzmy więcej, sama idea przeciwstawiania się komunizmowi, przy pomocy pokojowego ruchu wolnych związków zawodowych, była genialna, ale nie narodziła się w Polsce. Genialna, bo istotnie, z uwagi głównie robotniczy charakter związku zawodowego, władze komunistyczne, same przecież ponoć robotnicze, przez stosunkowo długi czas nie bardzo wiedziały, co z tym zrobić.
 
Zachodni sponsorzy „Solidarności”, to już temat na inną bajkę. Wówczas nazywani byli przez propagandę „określonymi kołami na Zachodzie”. Można tylko wspomnieć, że w 1981 roku musieli oni już mieć wiarygodne informacje wywiadowcze, o początkach fermentu narastającego w najwyższych kręgach władzy ZSRR. Informacje te potwierdziły się w osiem lat później, gdy imperium radzieckie upadło.


Czy Jaruzelski, wypowiadając się w grudniu 1981 roku, o rozlewie krwi, w jakiś sposób dawał do zrozumienia, że stan wojenny jest alternatywą właśnie tak zwanej „bratniej pomocy zbrojnej”, czyli po prostu interwencji militarnej „bratnich” socjalistycznych państw ościennych? To by było jakieś logiczne wytłumaczenie, wszak oczywiste jest, że otwarcie nie mógł tego powiedzieć. Tak rozumieli to ludzie, którzy w jakiś sposób próbowali analizować ówczesną sytuację.

Wspomnianą teorię o rzekomym, przygotowywanym przez „Solidarność”, zbrojnym przewrocie, propagandziści stanu wojennego przyjęli i głosili, jako oficjalną przyczynę wprowadzenia tego stanu. Przyjęli trafnie, gdyż przeważająca większość Polaków w końcu w to uwierzyła. Przypomnijmy, że propaganda miała wówczas ułatwione zadanie. Krajowe środki przekazu były całkowicie podporządkowane cenzurze. Władze dysponowały wszystkimi dokumentami i pieczątkami zabranymi ze zlikwidowanych biur „Solidarności”. Na poparcie swoich tez władze fabrykowały dokumenty, jakie chciały, prezentując je potem w telewizji. To przemawiało do wyobraźni nie nazbyt w końcu rozgarniętego przeciętnego Kowalskiego.


Wiarygodne informacje o sytuacji w Polsce docierały od polskojęzycznych zachodnich stacji radiowych wyłącznie za pośrednictwem fal średnich i krótkich, gdzie odbiór był bardzo złej jakości, dodatkowo celowo zagłuszany. Żeby coś usłyszeć trzeba było wykazać dużo cierpliwości i samozaparcia. Dalekosiężny przekaz satelitarny wówczas w Polsce dopiero stawiał pierwsze kroki. Urządzenia do odbioru satelitarnego były kosztowne, instalacja wymagała każdorazowo specjalnego zezwolenia władz, w dodatku w pakietach satelitarnych nie było żadnych programów polskojęzycznych. Popularna dziś telewizja kablowa w ogóle nie istniała. Stosunkowo nieliczne wówczas telefony przewodowe, na początku stanu wojennego były wyłączone.

Teza o tym, że stan wojenny był ALTERNATYWĄ INTERWENCJI wojsk układu warszawskiego, która to interwencja wówczas, mimo wszystko, „wisiała na włosku”, jest oczywista i nie podlega dyskusji. W wyniku takiej interwencji liczba ofiar wśród ludności polskiej mogłaby osiągnąć i milion, tysiące Polaków wywieziono by do Rosji i wszelki słuch by po nich zaginął.

Jest niemal pewne, że ci, którzy potem przez lata, każdego 13 grudnia, bojowo demonstrowali i złorzeczyli przed domem sędziwego Generała Jaruzelskiego, dzięki niemu w ogóle żyją. Oni, a także ich rodzice. Logika wydarzeń jest tu bowiem nieubłagana.

Jest zrozumiałe, że zdecydowanie reżimowy kontekst, w jakim przyszło działać Generałowi Jaruzelskiemu, nie przydał mu sympatyków. Ale jednak trzeba umieć wyodrębnić i ocenić, jak ostatecznie zachował się w ekstremalnej sytuacji i jaką odpowiedzialność musiał podjąć. Bo to była ekstremalna sytuacja.

Pozostaje pytanie, dlaczego Wojciech Jaruzelski po upadku komunizmu nigdy nie powiedział wprost, jak było naprawdę. W końcu był on najbliżej tych wydarzeń, kontaktował się z ówczesnymi władzami Rosji, rozmawiał z wieloma Rosjanami. Cóż, historia pełna jest tajemnic, niedopowiedzeń, postaci wybitnych i nie do końca zrozumianych...

3 komentarze:

  1. Brawo Piotrze, mądry, przemyślany tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ocenę. Pamiętam ten czas - tak właśnie było. NIGDY nie czułem nienawiści do Generała.

      Usuń
  2. Brawo Piotrze. Madry, wnikliwy test.

    OdpowiedzUsuń