Łatwo jest
wykazać, że stan biedy narodowej, był i jest cały czas celowo utrzymywany przez
WSZYSTKICH rządzących, gdyż polska TANIA SIŁA ROBOCZA jest to ich jedyna
koncepcja na funkcjonowanie kraju. Jedyna nasza oferta dla krajów wysoko
uprzemysłowionych. Dotyczy to wszystkich ugrupowań politycznych. Absolutnie
wszystkich. Nikt w PL lepszego pomysłu NIE MA!.
Dziś praca Polaka w Polsce nadal jest tańsza niż praca maszyny w Niemczech, czy
we Francji. Terytorialnie jesteśmy blisko Europy, bliżej niż Chiny, czy
Tajlandia. Tam siła robocza jest niemal darmowa, ale trzeba wszystko transportować
szmat drogi, co niemało kosztuje.
My zatem, w Europie, jesteśmy takim optimum do wyzyskania.
Wyzyskiwanie polskiej taniej siły roboczej, to mechanizm ekonomiczny, który
funkcjonuje od wieków. Skąd niby w historii naszego przemysłu tyle jest obcych
nazwisk. Niemcy, Anglicy, Holendrzy osiedlali się w Polsce i tworzyli
przedsiębiorstwa, zazwyczaj zresztą bardzo dobrze funkcjonujące, oferujące, jak
na polskie realia, dobre warunki pracy i stosunkowo niezłe zarobki. To im się i
tak opłacało, bo umieli gospodarować.
Ekspansja biznesu z krajów wysoko
uprzemysłowionych do krajów zacofanych i biednych, jest zresztą procesem zachodzącym na całym świecie. Ma ona
też swoje dobre strony. Kraje zacofane mają możliwość zapoznania się z nowymi
technologiami i nowoczesnymi metodami gospodarowania. Dzięki zdobytej przy
okazji wiedzy, docelowo, kraje te mogą stopniowo zacząć budować własne
gospodarki i podnosić poziom życia własnych obywateli.
Doskonałym przykładem są tu kraje dalekiego wschodu, które, w warunkach obcego kapitału uczyniły olbrzymi
postęp intelektualny i wiele się nauczyły. Ich prężnie działające gospodarki,
obecnie oferują produkty konkurencyjne z wyrobami innych krajów. Między innymi
tych, które kiedyś pojawiły się u nich w ramach wspomnianej już ekspansji
biznesowej.
Niestety, my Polacy niewiele się uczymy. „Druga Japonia” w przewidywaniach
Lecha Wałęsy, zupełnie nie sprawdziła się.
Polska bardzo tania siła robocza, była także w szczególny sposób wykorzystywana
przez cały okres komunizmu. Komuniści stosowali jeszcze dodatkowy mechanizm,
mianowicie płacili ludziom dodrukowywanymi zależnie od potrzeb,
bezwartościowymi złotymi, a produkty polskiego przemysłu eksportowali i
sprzedawali za tak zwane twarde waluty. Sami Polacy odwiedzając puste sklepy
nie zdawali sobie sprawy, ile pięknych artykułów w produkowało się w Polsce.
Artykułów, które nigdy nie pojawiały się w polskich sklepach, co najwyżej w
sklepach tzw. Pewexu, gdzie można je było kupić za obce waluty. Dla
przeciętnego Polaka ceny były tam zaporowe, podczas gdy cudzoziemcy oceniali je,
jako wyjątkowo korzystne i chętnie sięgali do swojej, dolarowej kiesy.
Taka komunistyczna gospodarka pozwalała uczynić dochodowymi nawet nieudolnie
prowadzone przedsiębiorstwa. Beneficjentami tej gospodarki były komunistyczne
elity, o życiu których niewiele było wiadomo, dzięki sprawnie działającemu
aparatowi cenzury.
Zjawisko, ściągania zachodniego biznesu, zwabionego naszą tanią siłą roboczą,
trwa do dziś. Ale my potrafimy wyciągnąć z tego tylko jeden wniosek,
mianowicie, że rządzą nami obcy, a w szczególności Niemcy. Niektórzy posuwają
się nawet do stwierdzeń, że w ogóle nie jesteśmy krajem suwerennym. Otóż brak
nam wyobraźni. Gdybyśmy sami umieli zbudować silną gospodarkę, silną
państwowość, ucząc się od chociażby tych znienawidzonych Niemców, po latach współpraca
z zagranicznymi kontrahentami wyglądałaby zgoła inaczej. Byłaby na zasadzie
równego partnerstwa.
Ten „rozwój” i te „sukcesy” ekonomiczne polegają na tym, że w naszej gospodarce
istotnie zwyżkują wskaźniki ekonomiczne, ale TYLKO WSKAŹNIKI. Tymi wskaźnikami
chwalą się polscy głupkowaci ekonomiści i tzw. „analitycy” (nazwiska znane z TV).
Opowiadają niezrozumiałe bajdury, naszpikowane angielską terminologią, byle
tylko poważnie brzmiały. Rządzący mogą zaś uprawiać propagandę sukcesu.
Rządzący chyba zapomnieli, że za same wskaźniki chleba się nie kupi. Patrząc
zza swoich wysokich biurek całkowicie tracą real.
Nadal różni ekonomiczni, utytułowani czarodzieje, wciskają nam, że rozwój jest,
PKB wynosi tyle i tyle procent i stale rośnie. To jest dla nich informacja, że
dobrze rządzą i tak trzymać. A swoją drogą – kto z tych „analityków”
ekonomicznych, czy przemądrzałych dziennikarzy, zapytany, jest w stanie podać
ścisłą definicję PKB?
Współczesny „Wnuczek Wermachtu” i inni,
jemu podobni wygadani aparatczycy najwyższego szczebla, dobrobytu nam, delikatnie mówiąc, nie przysporzyli. Nawet bieda jakby powiększyła
się w ostatnich czasach. Jednak naiwnie, dokładnie jak Gomułka czy Gierek, politycy
wciąż chwalą się wskaźnikami ekonomicznymi i stosunkowo niskim bezrobociem,
wnioskując, że w Polsce panuje istny raj.
Były Pan Premier, cały zadowolony z siebie myśli, że uczynił cud gospodarczy.
I tak, jak było w kapitalizmie z przełomu wieków XIX-XX, oraz za komuny, beneficjentami
osiągającymi rzeczywiste, ogromne korzyści zawsze są wyłącznie: właściciele
firm, np. lokalni oligarchowie lub obcy kapitaliści, oraz oczywiście
uprzywilejowane sfery rządowe. To do nich właśnie trafiają środki składające na
ten legendarny PKB, którym chwalą się durni ekonomiści i tacyż politycy.
Zatem Polaku czuj się bogaty! Spijaj śmietankę dobrobytu… ustami swoich wybranych
przedstawicieli!
Polska rzeczywistość to w żadnym przypadku nie jest fair-trade. Szklanej góry
dobrobytu, ani Premier PO, ani żadni poprzednicy nie zdobyli. Nie mam złudzeń,
że następcy też nie zabłysną. Aby stworzyć opłacalną gospodarkę fair, potrzeba bowiem
tęgich głów, a takich nie dostrzegam ani w PO, ani w PiS, ani wśród całej
błazeńskiej konkurencji – wśród tej całej tej półinteligenckiej „elity”.
Ale spoko – „RZĄD SIĘ WYŻYWI” (zawsze!).
Jest oczywiste, że wszelkie rewolucje na świecie nie wzięły się znikąd. Żaden
pracodawca, z „dobrego serduszka” nie zapłaci pracownikom wysokich wynagrodzeń.
Sami pracownicy muszą sobie to wywalczyć, tak jak było to we wszystkich
krajach.
Zatem nie polegajmy wyłącznie na rządzie. Do nas samych też coś należy. Teraz
przyszła kolej na naród polski, który powinien, w bardziej zdecydowany i
dobitny sposób, skorygować elitom ich „zakres obowiązków”. Chyba że, jako
Słowianie, mamy naturę niewolników. Kiedyś tak mówił o Rosjanach (też
Słowianach) Alosza Awdiejew. Miał rację.
Zejdźmy wreszcie na ziemię – w środowisku elit rządzących, przy obfitym
korycie, szybko zanika poczucie realu (patrz odzywka Bieńkowskiej: „tylko
idiota by pracował za sześć tysięcy”). Po emocjonujących wyborach zawsze
przychodzi kadencja, czyli spokojne 4 czy 5 lat koryta. Można się tak nachapać,
że wystarczy do końca życia. Nabicie kabzy, dla wszystkich dygnitarzy,
wszystkich szczebli, jest w okresie kadencji absolutnie priorytetowe. Nawet
ten, wspomniany przez Bieńkowską, „idiota”, któremu przyjdzie zarabiać „tylko”
6 tysięcy, stanie na nogi. Najwyższy czas zatem trochę zmienić im świadomość.
Nie bądźmy naiwni i nie torujmy głupcom w wyborach drogi do gigantycznych zarobków,
w sytuacji, gdy polscy emeryci i bezrobotni, w porze nocnej, bo w dzień wstyd
sąsiadów, z biedy penetrują osiedlowe śmietniki. Sądząc po rozmowach
dobiegających wieczorami z altan śmietnikowych, w żadnym przypadku nie są to rozmowy
ludzi z marginesu społecznego.
„Rząd
się wyżywi”, pamiętacie, kto tak powiedział?
Po 26 latach suwerenności można przypomnieć
znane powiedzenie.
Co
do ceny naszej siły roboczej, to na razie jest TANIOCHA, bo tak ważnej rzeczy POLAK
NIE POTRAFI zmienić!