wtorek, 22 września 2015

14. TANIOCHA

Łatwo jest wykazać, że stan biedy narodowej, był i jest cały czas celowo utrzymywany przez WSZYSTKICH rządzących, gdyż polska TANIA SIŁA ROBOCZA jest to ich jedyna koncepcja na funkcjonowanie kraju. Jedyna nasza oferta dla krajów wysoko uprzemysłowionych. Dotyczy to wszystkich ugrupowań politycznych. Absolutnie wszystkich. Nikt w PL lepszego pomysłu NIE MA!.

Dziś praca Polaka w Polsce nadal jest tańsza niż praca maszyny w Niemczech, czy we Francji. Terytorialnie jesteśmy blisko Europy, bliżej niż Chiny, czy Tajlandia. Tam siła robocza jest niemal darmowa, ale trzeba wszystko transportować szmat drogi, co niemało kosztuje.

My zatem, w Europie, jesteśmy takim optimum do wyzyskania.

Wyzyskiwanie polskiej taniej siły roboczej, to mechanizm ekonomiczny, który funkcjonuje od wieków. Skąd niby w historii naszego przemysłu tyle jest obcych nazwisk. Niemcy, Anglicy, Holendrzy osiedlali się w Polsce i tworzyli przedsiębiorstwa, zazwyczaj zresztą bardzo dobrze funkcjonujące, oferujące, jak na polskie realia, dobre warunki pracy i stosunkowo niezłe zarobki. To im się i tak opłacało, bo umieli gospodarować.

Ekspansja biznesu
z krajów wysoko uprzemysłowionych do krajów zacofanych i biednych, jest zresztą procesem zachodzącym na całym świecie. Ma ona też swoje dobre strony. Kraje zacofane mają możliwość zapoznania się z nowymi technologiami i nowoczesnymi metodami gospodarowania. Dzięki zdobytej przy okazji wiedzy, docelowo, kraje te mogą stopniowo zacząć budować własne gospodarki i podnosić poziom życia własnych obywateli.

Doskonałym przykładem są tu kraje dalekiego wschodu, które, w warunkach obcego kapitału uczyniły olbrzymi postęp intelektualny i wiele się nauczyły. Ich prężnie działające gospodarki, obecnie oferują produkty konkurencyjne z wyrobami innych krajów. Między innymi tych, które kiedyś pojawiły się u nich w ramach wspomnianej już ekspansji biznesowej.

Niestety, my Polacy niewiele się uczymy. „Druga Japonia” w przewidywaniach Lecha Wałęsy, zupełnie nie sprawdziła się.

Polska bardzo tania siła robocza, była także w szczególny sposób wykorzystywana przez cały okres komunizmu. Komuniści stosowali jeszcze dodatkowy mechanizm, mianowicie płacili ludziom dodrukowywanymi zależnie od potrzeb, bezwartościowymi złotymi, a produkty polskiego przemysłu eksportowali i sprzedawali za tak zwane twarde waluty. Sami Polacy odwiedzając puste sklepy nie zdawali sobie sprawy, ile pięknych artykułów w produkowało się w Polsce. Artykułów, które nigdy nie pojawiały się w polskich sklepach, co najwyżej w sklepach tzw. Pewexu, gdzie można je było kupić za obce waluty. Dla przeciętnego Polaka ceny były tam zaporowe, podczas gdy cudzoziemcy oceniali je, jako wyjątkowo korzystne i chętnie sięgali do swojej, dolarowej kiesy.

Taka komunistyczna gospodarka pozwalała uczynić dochodowymi nawet nieudolnie prowadzone przedsiębiorstwa. Beneficjentami tej gospodarki były komunistyczne elity, o życiu których niewiele było wiadomo, dzięki sprawnie działającemu aparatowi cenzury.

Zjawisko, ściągania zachodniego biznesu, zwabionego naszą tanią siłą roboczą, trwa do dziś. Ale my potrafimy wyciągnąć z tego tylko jeden wniosek, mianowicie, że rządzą nami obcy, a w szczególności Niemcy. Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzeń, że w ogóle nie jesteśmy krajem suwerennym. Otóż brak nam wyobraźni. Gdybyśmy sami umieli zbudować silną gospodarkę, silną państwowość, ucząc się od chociażby tych znienawidzonych Niemców, po latach współpraca z zagranicznymi kontrahentami wyglądałaby zgoła inaczej. Byłaby na zasadzie równego partnerstwa.

Ten „rozwój” i te „sukcesy” ekonomiczne polegają na tym, że w naszej gospodarce istotnie zwyżkują wskaźniki ekonomiczne, ale TYLKO WSKAŹNIKI. Tymi wskaźnikami chwalą się polscy głupkowaci ekonomiści i tzw. „analitycy” (nazwiska znane z TV). Opowiadają niezrozumiałe bajdury, naszpikowane angielską terminologią, byle tylko poważnie brzmiały. Rządzący mogą zaś uprawiać propagandę sukcesu.

Rządzący chyba zapomnieli, że za same wskaźniki chleba się nie kupi. Patrząc zza swoich wysokich biurek całkowicie tracą real.

Nadal różni ekonomiczni, utytułowani czarodzieje, wciskają nam, że rozwój jest, PKB wynosi tyle i tyle procent i stale rośnie. To jest dla nich informacja, że dobrze rządzą i tak trzymać. A swoją drogą – kto z tych „analityków” ekonomicznych, czy przemądrzałych dziennikarzy, zapytany, jest w stanie podać ścisłą definicję PKB?

Współczesny „Wnuczek Wermachtu” i inni, jemu podobni wygadani aparatczycy najwyższego szczebla, dobrobytu nam, delikatnie mówiąc, nie przysporzyli. Nawet bieda jakby powiększyła się w ostatnich czasach. Jednak naiwnie, dokładnie jak Gomułka czy Gierek, politycy wciąż chwalą się wskaźnikami ekonomicznymi i stosunkowo niskim bezrobociem, wnioskując, że w Polsce panuje istny raj.

Były Pan Premier, cały zadowolony z siebie myśli, że uczynił cud gospodarczy.

I tak, jak było w kapitalizmie z przełomu wieków XIX-XX, oraz za komuny, beneficjentami osiągającymi rzeczywiste, ogromne korzyści zawsze są wyłącznie: właściciele firm, np. lokalni oligarchowie lub obcy kapitaliści, oraz oczywiście uprzywilejowane sfery rządowe. To do nich właśnie trafiają środki składające na ten legendarny PKB, którym chwalą się durni ekonomiści i tacyż politycy.

Zatem Polaku czuj się bogaty! Spijaj śmietankę dobrobytu… ustami swoich wybranych przedstawicieli!

Polska rzeczywistość to w żadnym przypadku nie jest fair-trade. Szklanej góry dobrobytu, ani Premier PO, ani żadni poprzednicy nie zdobyli. Nie mam złudzeń, że następcy też nie zabłysną. Aby stworzyć opłacalną gospodarkę fair, potrzeba bowiem tęgich głów, a takich nie dostrzegam ani w PO, ani w PiS, ani wśród całej błazeńskiej konkurencji – wśród tej całej tej półinteligenckiej „elity”.

Ale spoko – „RZĄD SIĘ WYŻYWI” (zawsze!).

Jest oczywiste, że wszelkie rewolucje na świecie nie wzięły się znikąd. Żaden pracodawca, z „dobrego serduszka” nie zapłaci pracownikom wysokich wynagrodzeń. Sami pracownicy muszą sobie to wywalczyć, tak jak było to we wszystkich krajach.

Zatem nie polegajmy wyłącznie na rządzie. Do nas samych też coś należy. Teraz przyszła kolej na naród polski, który powinien, w bardziej zdecydowany i dobitny sposób, skorygować elitom ich „zakres obowiązków”. Chyba że, jako Słowianie, mamy naturę niewolników. Kiedyś tak mówił o Rosjanach (też Słowianach) Alosza Awdiejew. Miał rację.

Zejdźmy wreszcie na ziemię – w środowisku elit rządzących, przy obfitym korycie, szybko zanika poczucie realu (patrz odzywka Bieńkowskiej: „tylko idiota by pracował za sześć tysięcy”). Po emocjonujących wyborach zawsze przychodzi kadencja, czyli spokojne 4 czy 5 lat koryta. Można się tak nachapać, że wystarczy do końca życia. Nabicie kabzy, dla wszystkich dygnitarzy, wszystkich szczebli, jest w okresie kadencji absolutnie priorytetowe. Nawet ten, wspomniany przez Bieńkowską, „idiota”, któremu przyjdzie zarabiać „tylko” 6 tysięcy, stanie na nogi. Najwyższy czas zatem trochę zmienić im świadomość.

Nie bądźmy naiwni i nie torujmy głupcom w wyborach drogi do gigantycznych zarobków, w sytuacji, gdy polscy emeryci i bezrobotni, w porze nocnej, bo w dzień wstyd sąsiadów, z biedy penetrują osiedlowe śmietniki. Sądząc po rozmowach dobiegających wieczorami z altan śmietnikowych, w żadnym przypadku nie są to rozmowy ludzi z marginesu społecznego.

„Rząd się wyżywi”, pamiętacie, kto tak powiedział?

Po 26 latach suwerenności można przypomnieć znane powiedzenie.

Co do ceny naszej siły roboczej, to na razie jest TANIOCHA, bo tak ważnej rzeczy POLAK NIE POTRAFI zmienić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz