sobota, 10 grudnia 2016

40. ARCHITEKTURA


Zdarzenie jest z bardzo dawnych lat, lat mojego dzieciństwa, bo z roku 1954. Był to jeden z pierwszych dni września, gdy zacząłem chodzić do szkoły, do pierwszej klasy. Szkoła Podstawowa nr 45, im. Stanisława Staszica, mieściła się wówczas w budynku w Warszawie, przy ulicy Noakowskiego 6 (na zdjęciu przechwyconym ze Street View).

Pierwszy w życiu dzień lekcyjny, został potraktowany ulgowo, pani nic nie zadała do domu. Następnego dnia już była zadana praca domowa, mianowicie narysować naszą szkołę. Pamiętam, że po lekcjach długo stałem i oglądałem budynek. A była to szeregowa kamienica w Warszawie, przy ulicy Noakowskiego 6, o bardzo charakterystycznym wyglądzie. Dlatego starałem się zapamiętać jego architekturę, żeby potem, w pracy domowej wiernie oddać wygląd. Liczyłem piętra, liczyłem okna, zapamiętałem kształty i układy okien, wejścia i bramy wjazdowej. Pochodzę w końcu z rodziny architektów, zatem noblesse oblige. W domu narysowałem szkołę, dokładnie tak jak wyglądała. Rysunek wyszedł mało efektowny, gdyż szkoła wówczas otynkowana była na biało, więc kredki nie miały specjalnego zastosowania. Bardziej przypominało to szkic projektowy, w dodatku narysowany niewprawną ręką dziecka. Ale byłem dumny ze zgodności ze stanem faktycznym.

Następnego dnia pani sprawdzała prace domowe. Zobaczyła mój rysunek, powiedziała, że bardzo jej się podoba i postawiła mi piątkę. Piątka była wówczas najwyższą oceną. Potem zajrzała do zeszytu kolegi, który siedział ze mną w ławce. On narysował jakąś okropną parterową, wiejską chałupę w kolorze żółtym z dużym czerwonym dachem. W niczym nie przypominało to nie tylko naszej szkoły, ale nawet typowego kilkupiętrowego budynku zabudowy miejskiej. Ale pani wykrzyknęła – O! Ten nawet pokolorował! To piątka z kropką! W tym momencie poczułem się skrzywdzony. Piątka z kropką oznaczała jednak coś więcej niż sama piątka. Lepiej został oceniony rysunek w niczym nie oddający rzeczywistości, ale obficie pokolorowany. A mój szary, ale prawdziwy, został uznany za taki sobie. Po raz pierwszy życie zasygnalizowało mi nieznane jeszcze zjawisko.

Jest to zdarzenie z dawnych lat. Oczywiście nie mam cienia pretensji do nauczycielki, że nie poznała się na moim rysunku. Była nauczycielką nauczania początkowego, a nie inżynierem, więc prawdopodobnie kształt narysowanego przez pierwszaka budynku nie miał dla niej żadnego znaczenia. Zresztą, z upływem czasu, Pani Sudowa, od pierwszej klasy nasza wychowawczyni, okazała się niezwykle dobrą i zacną osobą. A czasy były nieciekawe – w pierwszej połowie lat 50., nauczanie na każdym poziomie było nieprawdopodobnie przeżarte propagandą komunistyczną. Przyzwoitym nauczycielom nie było łatwo uczyć.

Opisane zdarzenie było charakterystyczne. Zapamiętałem je, gdyż przez całe dorosłe życie, miało ono swój ciąg dalszy. Poza tym barwna fikcja w ocenie zwykłych ludzi zawsze wygra, z szarzyzną realu.

W Polsce wiele osób, szczególnie osób o wysokich kwalifikacjach widzi, że są niedoceniane w życiu zawodowym. Ale rzadko kiedy powodem niedoceniania bywa niezawiniona niewiedza przełożonego, podobnie jak niewiedza poczciwej Pani Sudowej. Przeważnie przyczyną jest czyjś lęk o własny stołek lub po prostu zwykła polska zawiść. Przykładowo, współczesny zwierzchnik przejawiający niechętny stosunek do pracownika, który biegle posługuje się komputerem. Autor niniejszego, pomimo, że nie jest w żadnej dziedzinie specjalistą na skalę światową, ani nie ma zwyczaju demonstracyjnie popisywać się, jeżeli w jakiejś dziedzinie coś wie, osobiście kilkukrotnie zetknął się w życiu zawodowym z tym zjawiskiem. A zatem zdarzenie z pierwszej klasy szkoły podstawowej było w pewnym sensie prorocze.

Tak właśnie w Polsce „buduje się” postęp.

W takiej sytuacji człowiek naprawdę nie wie co robić. Zgłupieć? Chyba tylko to, ale nie każdy to potrafi.

39. PERFORMANCE

W nawiązaniu do poprzedniego artykułu, który dotyczył polskich wyższych sfer intelektualnych, czyli pracowników instytutu, teraz mam do zaoferowania pewną akcję skierowaną do masowego odbiorcy, a zważywszy, gdzie się odbywała, także do odbiorcy zagranicznego.

Czasem szarą codzienność przerwie nieoczekiwane wydarzenie. Na przykład, gdy ot tak, wprost na ulicy, zostanie odegrane jakieś krótkie widowisko. Scenka na wolnym powietrzu, w przejściu podziemnym, na przystanku autobusowym. Niektóre zespoły artystyczne czasem to praktykują, żeby zwrócić uwagę ludzi na jakiś problem społeczny, czy po prostu jako zapowiedź spektaklu, na który warto udać się do teatru. Nawet dobry pomysł. Wszak warto obejrzeć interesujący spektakl, który daje do myślenia, na długo zapada w pamięć, nawet, jeżeli należy do nieco kontrowersyjnych.

Teraz będzie co nieco o współczesnej terminologii. Słowianie, chcąc być bardziej europejscy i światowi, obecnie nazywają rzeźbę czy kompozycję przestrzenną „instalacją”, sztukę teatralną „performance”, obiad to „lunch”, wyrażenie zdziwienia to „łał” itd. To ma niby zaświadczać o kulturze danego społeczeństwa – nie kształt rzeźby, nie treść sztuki, nie smak obiadu itp. Ciekawe, czy schabowy z kapustą czy golonka to teraz u nas też „lunch”.

Wracając do tematu, otóż widziałem performance, dające do myślenia, kontrowersyjne, wyraźnie zaświadczające o kulturze danego społeczeństwa, słowem skupiające wszystkie walory przedstawienia, którego nie sposób zapomnieć.

Wszystkie te cechy miała scenka (performance) oglądana parę lat temu, w Warszawie, letnią porą, w dzień powszedni, około godziny 17 na przystanku przy dworcu Warszawa Centralna, vis a vis hotelu „Mariott”, podczas oczekiwania na autobus. Może to wydać się nie do wiary, ale jest to całkowicie autentyczne zdarzenie.

Otóż pod typową czerwoną przeszkloną wiatą, takie wtedy były, na żółtej (kolory Warszawy), brudnej ławeczce siedziały trzy osoby, stanowiące obsadę niżej opisanego performace. Pierwsza osoba od lewej to był młody pan. Nie odgrywał on znaczącej roli, ale cały czas, na wpół drzemiąc, stanowił „artystyczne” tło spektaklu. Druga osoba, pani środkowa, to była młoda kobieta z chorymi nogami (słoniowe nogi – tak nazywa się ta choroba). Trzecia osoba, to pani z prawej, pani w średnim wieku. Wszystkie osoby były ubrane, na pierwszy rzut oka, raczej przeciętnie. Cała trójka była pod wpływem środków odurzających lub po prostu byli pijani.

Teraz uwaga, będą pikantne szczegóły! Oto pani z prawej miała spuszczone do połowy ud spodnie dżinsy i siusiała poprzez szczebelki ławki, wprost na chodnik.

Tu zorientowałem się, że załapałem się na performance nie całkiem od początku, ale to nic. Na filmy w telewizji też zawsze spóźniam się. Zatem szybko i z nabytą wprawą domyśliłem się początku i wciągnąłem w bieżącą akcję.

Po chodniku rozlewała się kałuża. Po zakończeniu czynności, pani z prawej wstała w celu naciągnięcia spodni, ukazując w pełnej krasie swą nagą intymność. Żeby był jeszcze bardziej podkreślony pierwiastek kobiecy, ukazana została również podpaska, która o mało co nie wypadła. Ale nie było to typowe artystyczne mignięcie nagości, innymi słowy, artystyczny błysk istoty kobiecości przez przeciąg ułamka sekundy. Wciąganie spodni trochę trwało, gdyż naćpana wykonawczyni roli ruchy miała nieporadne. Wreszcie wysiłki zakończyły się sukcesem i pani, już ubrana, ponownie usiadła na mokrej ławeczce.

Ale w błędzie byłby ten, kto by pomyślał, że to koniec performance. Dobre inscenizacje muszą mieć zaskakujące zakończenie i tu wykonawcy też nie zawiedli. Oto obie kobiety na chwilę nawiązały cichy dialog między sobą, po czym pani środkowa schyliła się, wsadziła palec w kałużę i następnie polizała go. Tak jakby chciała sprawdzić, czy ta kałuża to naprawdę autentyczny fizjologiczny produkt koleżanki, czy też może komuś rozlało się piwo.

Na tym warszawskie, śródmiejskie performance zakończyło się. Mimowolnie świadkami tego przedstawienia musiało być dobre kilkadziesiąt osób, podobnie jak ja, oczekujących na autobus.

Zważywszy miejsce akcji, nastąpiło także „krzewienie Kultury Polskiej” w świecie. Na przystanku vis a vis „Mariotta” było bowiem sporo cudzoziemców.

Taka właśnie jest ta „Kultura Polska”. Jako Społeczeństwo Polskie wprawdzie nie wynaleźliśmy i nie daliśmy światu radia, telewizji, komputerów, samochodów, rakiet, szczepionek i wielu innych dobrodziejstw cywilizacji, z których notabene sami bardzo lubimy korzystać. No, ale wszak swoje Tradycje Narodowe też mamy!

Muszę przyznać, że ja byłem pod wrażeniem. Jako Polak, ujrzałem swoją słowiańską tradycję w najczystszej postaci i swoje kulturowe korzenie. W nozdrzach czułem zapach moich ukochanych Rodaków! I jak tu nie być dumnym, ze swej polskości?

Od tego zdarzenia zawsze ta polskość i to performance przypominają mi się, gdy zamierzam usiąść na przystankowej ławeczce…

środa, 7 grudnia 2016

38. ŚMIERDZI POLSKĄ

Przypomniało mi się zdarzenie sprzed kilku lat. Można o tym zdarzeniu przeczytać w internecie. Otóż agencje podały, że austriacki piłkarz nożny Dietmar Kuehbauer „wykrzyczał” (tak to ujęto) do Adama Ledwonia, też piłkarza nożnego, że ten, czyli nasz rodzimy Ledwoń, „śmierdzi Polską”. W następstwie obaj panowie, zaczęli sobie wzajemnie świadczyć niegrzeczności. Jako zawodowi nożni, dla odmiany przystąpili do czynności ręcznych. Odzywka Austriaka oczywiście była na poziomie intelektualnym piłkarza nożnego, skierowana do polskiego kolesia po fachu. Odzywka była wypowiedziana w emocjach, z chęcią obrażenia.

Jednak nie wiem, czy ze strony Austriaka była to tylko piłkarska przenośnia, taki wytwór piłkarskiej umysłowości, czy też nieprzypadkowo, bezpośrednio nawiązał on do sfery zapachowej. Polscy patriotyczni dziennikarze o tym nie informują. Faktem jest bowiem, że gdy Polak przez tydzień nie kąpie się i zaczyna roztaczać stosowne zapachy, do polskiego dobrego tonu należy, aby otoczenie udawało, iż kwiecie pachnie. Mnie osobiście, owe „śmierdzi Polską” nie zabrzmiało wrogo, wręcz swojsko, a nawet na swój sposób przyjaźnie. Chyba wiem o czym ten Kuehbauer mówił!

Skojarzyły mi się bowiem pewne zdarzenia stanowiące moje osobiste doświadczenie z instytutu, w którym wówczas pracowałem. Otóż, w naszym zespole, pracował kolega, który „wydzielał”. Kuehbauer niewątpliwie ujął by to krótko – że ten także „śmierdzi Polską”. Bo mnie ten kolega nieprawdopodobnie śmierdział Polską i nie liczcie tu na jakikolwiek mój patriotyzm.

Konkretne, związane z tym zdarzenia zaczęły się od tego, że któregoś dnia dyrektor zespołu, oznajmił mi, że mam przenieść się do wspólnego pokoju z tymże „woniejącym” pracownikiem. Delikatnie zaoponowałem – panie dyrektorze, przecież ten człowiek przestrzega norm sanitarnych z okresu środkowego Gomułki!

Ale szef był nieugięty. I tak zaczęło się.

Tu cofnijmy się dalej w przeszłość. Pamiętam, w okresie środkowego Gomułki, czyli latach sześćdziesiątych, w podręczniku biologii, do klasy siódmej, wówczas ostatniej klasy szkoły podstawowej, był rozdział poświęcony zachowaniu higieny osobistej. Jedna ze wskazówek dotyczyła kąpieli, którą mieliśmy organizować raz w tygodniu i przy okazji, także raz w tygodniu, zmieniać bieliznę. Podręcznikowe zalecenia miałem potem okazję praktycznie przećwiczyć w Ludowym Wojsku Polskim. Łaźnia była raz w tygodniu i jednocześnie ojczyzna dawała upraną podartą koszulę i uprane granatowe gacie z troczkami, w charakterze bielizny pod mundur, oraz onuce. Koszula i gacie nie były potem ani na chwilę zdejmowane przez pełny tydzień – w tej „wytwornej bieliźnie” także spało się! Natychmiast widać, skąd wzięło się powiedzenie „smród za wojskiem”.

Wypada dodać, z kronikarskiego obowiązku, że w owych czasach, w wojskowych toaletach wisiały w charakterze papieru toaletowego, zgodnie z regulaminem, pocięte gazety „Trybuna Ludu” i „Żołnierz Wolności”.

Z tegoż kronikarskiego obowiązku, trzeba jeszcze przypomnieć, że żadne dezodoranty, czy żele pod prysznic nie były wówczas dostępne w naszej umiłowanej ojczyźnie. Było mydło toaletowe (do twarzy też się nadawało) i różne wody kolońskie produkcji rodzimej. Wszelkie kosmetyki uznawane były przez władzę ludową za fanaberie gnijącego kapitalizmu. A jak kto miał zachciankę na tę zgniliznę, mógł kupić sobie zachodnie smarowidło czy pachnidło w specjalnym dolarowym sklepie.

Zdrowa klasa robotnicza pachniała zatem naturalnie. Szczególnie biło to w nozdrza w zatłoczonych pociągach podmiejskich, dowożących klasę robotniczą do wielkich zakładów przemysłowych, w porach zmianowych.

Nic więc dziwnego, że przy takich tradycjach i szkołach zachowania higieny, wiele osób, w tym mój kolega z pokoju, stosowało się do wyżej opisanych, dawnych, prostych zasad, w dodatku wpajając je potomnym.

W odróżnieniu od Ledwonia, mój kolega jednak, nie był piłkarzem nożnym. Miał on wyższe wykształcenie, bo jak wspomniałem, rzecz działa się w instytucie naukowym. Bywało, że przychodzili do niego inni naukowcy. W wielu przypadkach okazywało się, że też woniejący. Bywało też, że w ferworze naukowej dyskusji, żywo gestykulowali, machali rękami robiąc wiatr, a spod ich pach rozchodził się swoisty klimat Nauki Polskiej w kryzysie przemian.

Oczywiście, siedząc w towarzystwie wydzielającego kolegi, nie zdecydowałem się na korzystanie ze wspólnej szafy do okryć wierzchnich, która stała w pokoju. W szafie bowiem na stałe rezydowały jego sweterki i kurteczki na sezony różne. Ubranka te były cokolwiek obleśnie w odbiorze. Swoją zimową kurtkę zwijałem i chowałem więc do biurka. Ortalionowa – nie gniotła się.

Był też stoliczek socjalny. Na tymże stoliczku socjalnym miesiącami stały gnijące, cuchnące owoce.

Aż wreszcie ktoś mi kiedyś poradził, żeby taktownie dać do zrozumienia koledze, że ten stan mnie razi i na dobry początek sam powinienem uprzątnąć i umyć stoliczek socjalny. Uczyniłem to, po czym, w wyniku mojego taktu, spodziewanego dobrego początku i uprzątniętego stoliczka socjalnego, o mało nie oberwałem po ryju. Kolega okazał się niereformowalny. Ostatecznie wściekły poleciał na skargę do dyrektora, a ja prawdopodobnie naraziłem się na opinię człowieka konfliktowego.

Potem nastąpiło coś nieprawdopodobnego. DYREKTOR NIE POWIEDZIAŁ MI ANI SŁOWA! Posadził śmierdziela w swoim gabinecie, a sam wyniósł się ze swoim dyrektorowaniem do innego pokoju, gdzie siedziały dwie sympatyczne urzędniczki i zasiadł na trzeciego razem z nimi. Śmierdzielowi zaś dosadził do towarzystwa drugiego obrzępałę, któremu według jego – okazało się trafnego dyrektorskiego wyczucia, nie będą przeszkadzać wyrafinowane wonie polskie. I istotnie – nie przeszkadzały.

W parę miesięcy potem, nasz zespół otrzymał dwa dodatkowe pokoje i pan dyrektor, po koniecznym remoncie gabinetu, wrócił na dawne miejsce. Mnie jednak już nie nakazywał ponownie siedzieć z woniejącym kolegą.

A kolega dalej śmierdział. Śmierdział tak, że nieprzyjemnie było przejść korytarzem obok pokoju, w którym na koniec
go ulokowali. Dopiero po paru latach przeszedł na emeryturę i uwolnił instytut od swojej zajebistej „aury”. Dziwię się, że dyrektor nigdy nie przeprowadził z nim rozmowy na temat higieny osobistej. Niestety w naszej obyczajowości higiena osobista to temat tabu. W naszej obyczajowości, brudasy nie są potępiane.

Musi, co tylko świrnięte jednostki cierpią w autobusach, pociągach lub w pracy, szczególnie w upały, gdzie nawet wyelegantowane towarzystwo w bluzkach i w koszulach z elanobawełny serwuje kwieciste zapachy spod pachy. Pomimo, że dezodorantów obecnie na rynku nie brakuje.

W naszej obyczajowości, brudasy nie są potępiane. U nas zarzucenie komuś, że jest brudny i wydziela, ma wydźwięk ambicjonalno-patriotyczny, brzmi jak obraza narodowa.

Nie wiem, na ile był lub nie był domyty Adam Ledwoń. Być może woda i płyn do kąpieli zażegnałyby u źródła konflikt z Austriakiem Kuehbauerem. Jednak mocno się zastanawiam, czy tak całkiem potępić Dietmara Kuehbauera. Zachował się skrajnie, ale jeżeli jednak naprawdę nie używał żadnych przenośni, tylko mówił dosłownie, a jeszcze w dodatku miał rację...?

wtorek, 1 listopada 2016

37. LEONARDO PL

Pamiętam w roku 1997 trudziłem się jako informatyk w ówczesnej służbie zdrowia. Właśnie w jednej z podwarszawskich miejscowości postępowa służba zdrowia zakupiła pierwsze komputery i trzeba było zająć się ich instalacją w przychodniach, w szpitalu no i w dyrekcji rzecz oczywista. Trzeba było przygotować miejsca, gdzie staną komputery oraz porozumieć się z ich przyszłymi użytkownikami. Już wówczas wydało mi się dziwne, że w pierwszej kolejności te maszyny przyszłości otrzymują urzędnicy, a nie lekarze.

Toteż któregoś dnia trafiłem do gabinetu ordynatora oddziału chirurgii tamtejszego szpitala, przezacnego pana doktora nauk medycznych, znakomitego specjalisty. Oznajmiłem, że sekretarka pana doktora ma otrzymać komputer do użytku służbowego. Porozmawialiśmy trochę i gdy wychodziłem poczciwy pan doktor zapytał mnie wprost, dlaczego to sekretarka ma otrzymać komputer, a nie on.

W odpowiedzi z kolei ja spytałem bez zająknienia –
– panie doktorze, to pan nie wie, że w każdej instytucji pracownicy merytoryczni są pracownikami drugiej kategorii?

Następnie dodałem –
– sam jestem inżynierem, więc coś wiem na ten temat!

Ten krótki dialog wzbudził nieukrywaną sympatię pana doktora do mnie i vice versa.

To zdarzenie skojarzyło mi się ostatnimi czasy.

Otóż wraz zespołem naukowców z Pewnego Instytutu Naukowego wykonaliśmy ostatnio tłumaczenie wielostronicowego bardzo specjalistycznego dokumentu europejskiego. Tłumaczenie z języka angielskiego na polski. Oczywiście sam przekład wykonali wysokiej klasy fachowcy, ja zaś zapewniłem kompleksową edycję dokumentu, to znaczy rysunki, tabele, wzory matematyczne, automatyczne spisy zawartości dokumentu i cały układ według wymogów zamawiającego. Odbyły się dwie konferencje naukowe, na których z niemałym trudem uzgodniono ostateczną wersję polską.

Ogólnie treść całego dokumentu merytorycznie była niezwykle trudna.

Zamawiającym dokument była Poważna Instytucja Państwowa, u której powyższe tłumaczenie obstalowała Jeszcze Poważniejsza Instytucja Państwowa. Ta ostatnia jest już tak poważna, że trzyma eurokiesę i płaci kasę, ale już nie eurokasę, jeno katolickie złotówki. Cóż, dobre i to.

Gdy przekazaliśmy ukończoną pracę Poważnej Instytucji Państwowej, urzędnicy rzucili się nań jak wygłodniałe lwy pod pretekstem sprawdzania poprawności wykonania polskiej wersji dokumentu. Co zrobili?


Jak nietrudno się domyśleć zaczęli zmieniać treść. Według swojego widzimisię…

Polski urzędas uważa się bowiem za doktora wszechnauk. Rzekłbyś polski współczesny Leonardo da Vinci!

Polski urzędas zazwyczaj ma tytuł inżyniera lub magistra, pomimo, że nigdy nie zagrzał miejsca na żadnej politechnice ani na żadnym uniwersytecie.

Są w Polsce bowiem prywatne szkółki, niby wyższe, często działające tylko kilka sezonów, które wychodzą naprzeciw społecznym oczekiwaniom. Dają ambitnym głupkom możliwość legalnego dopisywania sobie przed nazwiskiem „inż.” lub „mgr”.

Polski urzędas jest głęboko wierzący. Oczywiście wierzy w Boga, bo to teraz jest oficjalnie dobrze widziane, ale przede wszystkim daleko mocniej wierzy on w to, iż sam jest wszechmądry!

Polski urzędas nosi białą koszulę, krawat oraz lepiej lub gorzej leżący na nim garnitur.

Polski urzędas zazwyczaj ma tępawą buźkę, nie wyrażającą zbytniej inteligencji, co najwyżej bystrość psa penetrującego śmietnik w poszukiwaniu lepszego kąska. Lub też wręcz ma on gębę żulicha. Takie gęby, przy białych koszulach i garniturach, jeszcze bardziej rażą. To jakby małpy przyodziać w garnitury z krawatami.

Nawiasem mówiąc, w TV pokazują całe parlamenty, w których twarzyczki zdradzają genetyczną przynależność do brakującego ogniwa teorii Darwina.

Tak naprawdę, polski urzędas nie rozumie po co w Polsce funkcjonują politechniki, uniwersytety czy akademie. Polski urzędas uważa, że wymienione instytucje kształcą głupków, nierobów i nieudaczników. Szkodników, po których dopiero ON, światły, musi poprawiać dokumenty.

Polski urzędas dobrze czuje się w Polsce, bo podświadomie wie, że w cywilizowanym kraju zostałby wyszydzony i spuszczony do rangi przysłowiowego zmywaka.

Dlatego polski urzędas jest polskim patriotą i nie kocha cywilizowanych krajów. Zazwyczaj jest entuzjastycznym wyznawcą określonej partii.

Jak widać, nazwy postaci, instytucji oraz dokumentu są tu ukryte. Nic to – wszak ważne, że fakty są autentyczne. Są autentyczne i dotyczą wielu polskich postaci, instytucji oraz wielu ważnych dokumentów.



czwartek, 29 września 2016

36. LAST WAY

Ostatnia droga w polskim świecie,
już – wolny człowiek – będę górą!
już niezależny – czy już wiecie?
Cieszyć się chcę emeryturą.

Bo… –

W polskim biurewskim życiu stadnym
w polackiej firmie, takiej, w której,
prostacki ruga szef podwładnych,
bo tchórzy się o własną skórę.

Szczebel ten szef ma niżej średniej.
Gdy mu dyrekcja coś objawia,
przyjmie służalczo każdą brednię,
nonsensom się nie przeciwstawia.

I dalej…–

Trudziłem się ja życie całe
minęło niczym jako wiek to,
no i ponieważ pracowałem,
znienawidziłem dwa ja słowa:
   „PREZES” i „DYREKTOR”.



Biurewski real jest służbowy.
choć masz do pracy zapał hoży,
W polskich folwarkach, durne głowy
TO SĄ PREZESI, DYREKTORZY.

Przyglądam im się życie całe
tym dyrektorom i prezesom
jak marnie rządzą, tępe gały,
bo nazbyt mądrzy oni nie są.

Prezes na stołku ma się biedzić,
by wszem interes się opłacił.
Na interesie wszak on sam siedzi
PILNUJE STOŁKA, by nie stracił!



Staraniem głupków i bęcwałów,
kasa prezesom, dyrektorom,
bo im w kieszeniach ciągle mało,
choć gospodarkę mamy chorą.

Dostatku nam tu nie narają
choć nieźle radzą sobie sami.
Bieda w tym naszym piszczy kraju
BO ZŁYMI SĄ TU WŁODARZAMI!



Z pomocą ludziom też uważaj,
bo pomoc ludziom – czasem WINA!
A twoje błędy, co się zdarza,
będą ci wieki wypominać.

* * *

Takoż mi cuchnie polskie piekło
nie stworzysz FAIR TRADE tu roboty.
Tyle już młodych stąd uciekło,
z Polski uciekli – od GŁUPOTY!

Nie wyjechali dla pieniędzy,
Powód wymienię tu kolejny –
polskiej nie bali się tu nędzy,
lecz –
     POLSKI GŁUP JEST BEZNADZIEJNY!

Ostatnia droga w polskim świecie,
już – wolny człowiek – będę górą!
już niezależny – to już wiecie,
Cieszyć się chcę emeryturą.












sobota, 11 czerwca 2016

35. REBELIA

Doprawdy nie nadążam już z przyklejaniem sobie etykiet. Najpierw, jako Niemco-Żydo-Polak, byłem „GORSZEGO SORTU”. Potem pani Ewa Stankiewicz takich jak ja, określiła wprost, jako "PEŁNIĄCY OBOWIĄZKI POLAKA". To ta nabożna pani Ewa, posłanka, która chciała do projektu ustawy medialnej dodać wartości chrześcijańskie. W ten właśnie sposób flekowała swoich adwersarzy. Spoko, i tak niedługo ustawy i przepisy będą przypominać wersety z katechizmu.

Niestety "PEŁNIĄCY OBOWIĄZKI POLAKA" miał krótki żywot. 4 czerwca zastąpiła go „REBELIA”. I znowu, cholera, skojarzyłem, że to także i mnie dotyczy! Chociaż „zbrojny bunt przeciwko istniejącej władzy”, wedle definicji słownika PWN, raczej nam nie grozi. Ale kto wie, może dzielny myśliwy Komorowski wybierze się w knieje ze strzelbą, zapolować na GRUBEGO ZWIERZA – zwierza o ambicjach orła. Tenże GRUBY ZWIERZ to bynajmniej żaden byk – zdecydowanie, stricte byczych cech zwierz ten nie posiada – cielątek nie ma i nawet nie ma gwarancji, czy w ogóle, wie jak to się robi. Jest zwierzem, wprawdzie nisko gabarytowym, ale o dużym ciężarze gatunkowym. Na razie, dla niepoznaki, srogi myśliwy Komorowski, tym razem łagodny jak baranek, rzecze pojednawczo, że „jesteśmy rebelią, ale to piękna rebelia”.

Nie kumam tego piękna, raczej widzę beznadzieję, ale co będzie dalej?

Wychodząc naprzeciw, jestem bardzo ciekaw, jakie po „rebelii” będzie, kolejne PiS-owskie określenie opozycji. Kontrrewolucja, którą już mieliśmy w komunizmie, nie bardzo by tu pasowała. Kontrrewolucja bowiem, jest procesem, który powinien mieć odniesienie do jakiejś rewolucji, zatem powinien być takową poprzedzony. W komunizmie kontrrewolucja była poprzedzona była Rewolucją Październikową w Rosji. Zatem wszelkie protesty przeciwko komunistycznej władzy, gdziekolwiek i kiedykolwiek miały miejsce, stanowiły kontrrewolucję.

Sama zaś rewolucja, to coś więcej niż rebelia – większy kaliber i dodatkowe „atrakcje”, na przykład seryjne ucięcie głów najwyższym dostojnikom poprzedniego reżimu. Vide Rewolucja Francuska i nie tylko tamtejsza.

Chyba, że…

…PiS uzna, że wprowadza REWOLUCYJNE zmiany, mam nadzieję, że będą pokojowe. Na razie tak zwane „dobre zmiany”, wywołały już wiele negatywnych zjawisk gospodarczych i społecznych.

Niestety w Polsce jest bieda i zawsze funkcjonuje przysłowiowa „za krótka kołdra”. Niektóre „dobre zmiany” mogą nie wyjść. Wszak „z pustego i Salamon (tak, Salamon!) nie naleje”, jak ongiś odkrywczo przytaczał znane przysłowie Wielki Orator Władysław Gomułka. Jego duch jakoś dziwnie wyziera mi spośród objawień głoszonych przez obecną władzę.

Jak wspomniałem, jeżeli PiS uzna, że wprowadza REWOLUCYJNE reformy, wszyscy przeciwnicy PiS, zostaną nazwani KONTRREWOLUCJĄ i wówczas wszystko będzie się zgadzać. Historia zatoczy koło. Powróci „KONTRREWOLUCJA” dobrze już znana z czasów komunistycznych.

O tak, tak! To już przerabiałem, to by bardzo mnie rozbawiło.

Nawiasem mówiąc, w swoim czasie, propaganda dość oryginalnie określała antykomunistyczną kontrrewolucję. W stanie wojennym, w 1991 roku, obrazowo ją opisywałem, zgodnie z tymże nazewnictwem:

Na przykład, wędrowałem palcami po stole i pytałem obecnych, co to jest. Nikt nie wiedział, zatem ich oświecałem – to PEŁZAJĄCA KONTRREWOLUCJA!

Potem ilustrowałem bardziej wyrafinowaną odmianę – wędrowałem palcami po stole, przykrywając wędrujące palce drugą dłonią lub serwetką, i pytałem obecnych, co to jest. Nikt nie wiedział, zatem dalej ich oświecałem – to PODSKÓRNIE PEŁZAJĄCA KONTRREWOLUCJA!

Na koniec nastał Gorbi i wszystkie się w diabły rozpełzły. Te kontrrewolucje znaczy się.

Obecnie powróciła ludowa głupota z czasów Gomułki i, nie niepokojona przez nikogo, umiejętnie pielęgnowana przez „światłe nauki” Kościoła katolickiego, znakomicie się utrwala. Można zatem przewidywać, że przeciwnicy tej głupoty zostaną nazwani PEŁZAJĄCĄ KONTRREWOLUCJĄ, a ci bardziej zakamuflowani PODSKÓRNIE PEŁZAJĄCĄ KONTRREWOLUCJĄ.

Dyspozycyjnych szczekaczy-propagandzistów zawsze w mediach mamy pod dostatkiem. Wciskają skrajny, przemawiający do prymitywów, populizm. Niestety naród im wierzy i daje sobą manipulować.

Oj, będzie miało co PEŁZAĆ…

piątek, 27 maja 2016

34. JUDEN RAUS

Tak się zastanawiam nad frazą, formułowaną w językach wielu cywilizowanych społeczności, mianowicie zwrotem "polskie obozy koncentracyjne". Formułowaną często przez ludzi, nie nastawionych do Polski nieprzyjaźnie. Dopiero pewne światło rzucił mi, założę się, że nieświadomie, rabin Zev Friedman podczas protestu przed polskim konsulatem na Manhattanie. Tenże Zev Friedman Sugerował między innymi, że hitlerowcy założyli w Polsce najwięcej obozów zagłady, bo był u nas "PODATNY GRUNT". O tym "podatnym gruncie" jeszcze będzie.

Dalej stwierdził, że Polacy są antysemitami. "Izraelscy politycy mówią, że antysemityzm wysysacie z mlekiem matki" – mówił do Polaków.

Niestety podzielam tę opinię. Świadczą o tym obecne, masowe, nienawistne wobec Żydów, wpisy na forach internetowych, w różnych prawicowych pisemkach, potwierdzają to także moje prywatne rozmowy ze znajomymi – zazwyczaj ludźmi wykształconymi. Nigdy nie podejmuję tematu, ale swoje myślę i swoje kojarzę.

Polska była od bardzo dawna i nadal jest antysemicka. Hitlerowcy właśnie w Polsce założyli najwięcej obozów zagłady, bo był u nas "PODATNY GRUNT" – niestety to prawda. Nie będę rozwijał tematu, tylko wspomnę, że wygląda na to, iż taką opinię mamy na świecie od dawna, tak jesteśmy postrzegani.

Nie jest to wszak problem jednostronny. Żydzi nie są lubiani w bardzo wielu krajach. Jednak nigdy tak się nie dzieje, żeby jedni, w tym przypadku Żydzi, byli całkowicie świetlani, a drudzy, rdzenni obywatele danego kraju, byli kompletnymi nienawistnymi łajdakami. Powiedzmy otwarcie, Żydzi, w różnych okresach historii, podobnie jak inne narody, też nie byli święci.

Najbardziej spektakularnym przykładem zbrodniczego działania polskich Żydów, był, zaraz po wojnie, ich udział w prześladowaniu Polaków przez władze stalinowskie. Radzieccy komuniści doskonale wiedzieli, komu powierzyć tak zwane resorty siłowe. Wybrali żydowską mniejszość narodową, bo wiedzieli, że wśród społeczności żydowskiej zamieszkującej Polskę trafią na PODATNY GRUNT. Tak Panie Zev Friedman – trafili w dziesiątkę. Wielu Polaków nie przeżyło tego okresu. Takie rzeczy pamięta się boleśnie. No i zarazem jest odpowiedź dla Pana, Panie Friedman.

Ale spoko, Stalin umarł, przyszła odwilż, minęło kilkanaście lat. Brak sukcesów politycznych i gospodarczych Władysława Gomułki trzeba było na kogoś zrzucić. Polscy prostaccy komuniści wybrali Żydów, tym razem na winowajców. Wiedzieli, że z kolei, wśród polskiej społeczności trafią na PODATNY GRUNT. Trafili. I tak w roku 1968 miała miejsce ordynarna kampania antysemicka o charakterze państwowym. Tym razem nie było zbrodni, ale wielu przyzwoitych i Bogu ducha winnych Żydów zostało wypędzonych z Polski, bo nie spodobali się robotniczo chłopskiemu społeczeństwu i takimż ówczesnym władzom. Wskutek tego Polska straciła wielu mądrych i wartościowych obywateli. Obywateli polskich, od pokoleń mieszkających w Polsce, trzymających się z daleka od polityki. A bieda jak była, tak jest do dziś dnia, więc nie Żydów to wina.

Ale mamy rok 2016, podobno aspirujemy (aspirowaliśmy?) do Europy. Jest czas, żeby przewartościować pewne pojęcia, odrzucić zadawnione mity. Przewartościować w rozumieniu "odpuście nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom", czy "przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Niestety – mało który Polak głęboko rozumie te przesłania. My Polacy nic nie przewartościowaliśmy. Dalej bezmyślnie wierzymy w nasze złe mity i pielęgnujemy złe obyczaje.

Toteż nic dziwnego, że po siedemdziesięciu latach, czyli w trzecim pokoleniu po II Wojnie Światowej, różni niedouczeni redaktorzy lub politycy na świecie, używają określenia "polskie obozy" nieodpowiedzialnie traktując to, jako formę skróconą. Odbywa się to trochę na zasadzie przysłowiowego "Kowalskiego i zegarka", tyle że ciężar gatunkowy holokaustu jest zbyt duży, aby takie sformułowania tolerować.

Niestety aktualny rozmiar polskiego antysemityzmu jest przerażający i ten wspomniany "PODATNY GRUNT", o którym mówił Friedman, nadal wydaje się oczywisty. Przeraża także brak, chociaż podstawowej poprawności politycznej u Polaków.

Ale teraz koniec o Żydach. Dodam tylko, że polscy Żydzi w Polsce nie są "osamotnieni".

Otóż polski vox populi, słyszalny na forach publicznych i w wielu prywatnych kontaktach, świadczy dobitnie, że my Polacy aktualnie nienawidzimy nie tylko Żydów, ale także całej reszty świata. Nienawidzimy Anglików, Amerykanów, Francuzów, Niemców, Rosjan, Włochów, Austriaków, nawet Szwajcarów (chyba za ich franki, na które nadzieli się nasi nieodpowiedzialni kredytobiorcy). Nienawidzimy także za sam odmienny wygląd, np. Murzynów czy Azjatów.

Może tylko czerwonoskórych, amerykańskich Indian nie mamy na widelcu, bo ich w Polsce nie było i nie ma. "Biedni, prześladowani" czerwonoskórzy, żyją sobie w swojej Ameryce na stopie kilkakrotnie wyższej, niż "blade twarze" w Polsce i ani im w głowie gromadnie emigrować do Polski, żeby tworzyć tu mniejszość narodową.

A ja, jako chłodno obserwujący nasze dzieje, człowiek "wykonujący obowiązki Polaka" (najnowsze określenie mena gorszego sortu), odnoszę nieodparte wrażenie, że gdyby nie obce, cywilizowane mniejszości narodowe, czy obecność zaborców, do dziś mieszkalibyśmy w ziemiankach, kąpali się w rzekach i strumieniach, chodzili za potrzebami na ustronne łono matki natury.

Koronnym przykładem są Warszawskie Wodociągi, których budowę zainicjował okupant, Rosjanin Sokrat Starynkiewicz, a które pięknie zaprojektowali i wybudowali Anglicy, Lindleyowie – ojciec i syn. Ale bądźmy po katolicku czujni – Starynkiewicz i Lindleyowie to obce łobuzy, którzy oczywiście "dogadali się nad naszymi głowami"!

Współcześnie, Metro Warszawskie zostało zdradziecko wymuszone butem okupanta przez znienawidzonego Jaruzelskiego i jest bezczelnie kontynuowane przez znienawidzoną Żydówkę (podobno) Hannę Gronkiewicz Waltz.

Tak dochodzimy do bezsensownego obrazu naszej miernoty intelektualnej. Nie antysemityzm wysysamy z mlekiem matki. Wysysamy głupotę i zawiść.

Każdego człowieka, w tym także rodowitego Polaka, który jest odrobinę bardziej inteligentny od polskiej, prostackiej wartości średniej, który wychyli się odrobinę ponad poziomy, niszczymy, gnoimy, prześladujemy. Każdego o bardziej szlachetnej, inteligenckiej twarzy klasyfikujemy, jako Żyda. Bo my Polacy niszczymy ludzi inteligentnych. Niszczymy, bo podświadomie boimy się, że mogą zagrozić naszej masowej miernocie. Bo mogą. I może wreszcie kiedyś urosną w siłę i zagrożą.

Koronnym, gorzkim przykładem, jest tu historia życia genialnego polskiego informatyka Jacka Karpińskiego.

Zatem Drodzy Bracia Żydzi. Wszyscy na tym ziemskim padole czasem błądzimy. Wy w Polsce stanowicie tylko drobną część problemu. O wiele większego problemu. Tyle, że ten problem, my Polacy mamy sami ze sobą.

Wspomniana Reszta Świata zawsze będzie różnorodna i zarazem różna od nas. To naturalne. Rzecz w tym, że my stwarzamy sobie komfort psychiczny uważając, że tylko my, "czystej krwi Polacy", jesteśmy pod każdym względem "jedynie słuszni". Jeżeli Reszta Świata myśli inaczej, to tym gorzej dla Reszty Świata. Nie bierzemy pod uwagę, że część tej Reszty Świata to społeczeństwa mądrzejsze od nas, które własną mądrą pracą i dobrą gospodarką zapewniły sobie siłę i dobrobyt. Niestety takich nie lubimy najbardziej, a właśnie z takich powinniśmy brać przykład.

Beznadziejne podejście, beznadziejna filozofia – nienawidzić wszystkich!

No to co pozostaje na koniec – może POLEN RAUS?

Ewentualnie dalej patrz tekst 11. SYMULACJA.


W opracowaniu wykorzystano i cytowano fragmenty artykułu ze strony internetowej RMF 24.

piątek, 13 maja 2016

33. KURICA


Szanowny Panie Putin,

Jestem polską świnią, antypatriotą i zdrajcą. Polską świnią, sympatyzującą z kim mi się podoba.

Okazałem się polską świnią, antypatriotą i zdrajcą, dlatego, że coś mi się skojarzyło. Otóż w moim zwyrodniałym, niemiecko-żydowskim, zatem świńskim mózgu, skojarzyło się, że jeżeli chce Pan wciągnąć Polskę w swoją strefę wpływów, to teraz jest po temu najlepsza okazja.

Jak to zrobić?

Oczywiście sprytnie – tak, jak Pan to potrafi.

Od czego zacząć – o tym za chwilę.

Trzeba Panu wiedzieć, Panie Putin, że przeciętny Polak, w tym przeciętny polski inteligent, jest infantylnie naiwny. Święcie wierzy, że Niemcy, Francuzi, Amerykanie, Anglicy, Włosi, Hiszpanie notorycznie nas okradają. Słowem, wszyscy obcy, którzy zainwestowali u nas kapitał i mają swoje przedsiębiorstwa, po prostu bezczelnie „wywożą pieniądze z Polski”. Nawet poczciwi Szwedzi, jako, że w Polsce działa Ikea oraz Skanska.

Tu ja zawsze mówię – nikomu z Polaków nie przyjdzie do głowy, że może to nie oni nas okradają, tylko my frajersko dajemy się wykorzystywać. W końcu to jest biznes.

No a co to jest, zdaniem przeciętnego Polaka, to całe NATO? Obok znienawidzonej Brukseli, porównywanej do dawnej komunistycznej, dyktatorskiej Moskwy, NATO, to kolejna droga do wyzyskiwania, oszukiwania, okradania i dodatkowo szpiegowania naszej biednej katolickiej Polski! W dodatku Amerykanie wespół z Niemcami naświetlają nas falami elektromagnetycznymi w ramach testowania nowych rodzajów broni. Są to fale przeznaczone specjalnie dla Polaków, których to Polaków Amerykanie wespół z Niemcami, traktują jak króliki doświadczalne. Te fale, ludzi z obcym obywatelstwem przebywającym na polskim terytorium nie imają
się. Takie one, te fale są.
Polacy, rzecz jasna, bardzo się tych promieni lękają, bo to nie wiadomo, ki diabeł w takich promieniach siedzi! I to mają być sojusze?

Takie to współczesne mity rodzi w bogobojnych Polakach Słowianach cywilizacja europejska.

Poza tym, Polacy rozpamiętują pewien fakt historyczny. Mianowicie, że Anglicy, Francuzi i Amerykanie, w swoim czasie, bez zmrużenia „sojuszniczego oka”, „sprzedali nas” Stalinowi w Jałcie.

Tu także zawsze mówię – może to nie oni nas sprzedali, tylko my daliśmy się sprzedać. Ale o tym rozmowy nie ma, nawet z polskimi profesorami historii. To jeszcze nie ta świadomość. Nie ta świadomość, żeby odpowiedzialności za losy kraju doszukiwać się przede wszystkim w samych sobie, a nie wyrażać wieczne pretensje do reszty świata, że ta niedostatecznie się nami interesuje i nie chce nas bronić.

Pańską akcję, Panie Putin, zacząć trzeba od umiejętnego zbliżenia z polskim Kościołem katolickim. Najpierw powinny odbyć się niezobowiązujące „przyjazne” spotkania, na wysokim szczeblu, dostojników rosyjskiego Kościoła prawosławnego z dostojnikami polskiego Kościoła katolickiego. Ewentualnie następnie, wskazane by było Pana pokorne, „chrześcijańskie” spotkanie, na neutralnym gruncie, z dostojnikami polskiego Kościoła katolickiego, np. poprzez zaaranżowanie Pana wizyty w Watykanie.

Dalej, jeżeli za Pana zręcznym „wstawiennictwem”, z katolickich, kościelnych ambon dyskretnie popłyną przemyślnie sformułowane, pozytywne przesłania na temat nowej, przyjaznej odmienionej Rosji i przyjaznego Polsce Kościoła prawosławnego, a zarazem z tychże ambon wyrażana będzie ostra krytyka oszustw i szwindli, których rzekomo dopuszcza się zachodni kapitał, to szybko przeciętne polskie owieczki to kupią. Usłyszą bowiem z ambon to, co chcą usłyszeć, co stanowi ważny moment psychologiczny. Polski Kościół katolicki jest w wstanie zrobić to i jeszcze parę innych rzeczy, niezwykle umiejętnie.

To nie absurd – zapewniam – wystarczą tylko pieniądze!

Rzecz jasna, Polski Kościół katolicki, powinien być dyskretnie, ale regularnie obdarowywany przez Pana odpowiednimi kwotami pieniędzy, pod różnymi pretekstami. Bo trzeba Panu wiedzieć, że polski Kościół katolicki, za znaczące pieniądze, gotów jest sprzeciwić się naiwnemu skądinąd Papieżowi Franciszkowi i całej watykańskiej „centrali”. Nie ma przy tym obaw, że Gwardia Szwajcarska przyjedzie do Polski aresztować krnąbrnych polskich kardynałów czy biskupów.

Z czasem więc ogłosi się referenda na temat „Czy chcesz wystąpić z Unii Europejskiej?” i „Czy chcesz wystąpić z NATO?”. Gwarantuję, że w obu przypadkach wynik będzie pozytywny.

Polski Kościół katolicki doznawał szykan ze strony władz komunistycznych i trzeba przyznać, wówczas zachowywał się w miarę przyzwoicie. Podobnie zresztą, jak Wasz Kościół prawosławny. Obecnie, po ponad ćwierć wieku, niczym nie kontrolowany polski Kościół katolicki działa w warunkach cieplarnianych i, przeżarty żądzą pieniądza i wynaturzonym seksem, stoczył się na moralne dno.

Obecną polską władzą może się Pan najmniej przejmować. Wielki, acz małogabarytowy „Prezes-suweren” (poziom Władysława Gomułki), Prezydent i Premier – nikt nie ośmieli przeciwstawiać się „wytycznym” polskich kardynałów i biskupów. Zatem należy na Państwo Polskie oddziaływać w tym punkcie, gdzie autentycznie generuje się obecny polski dyktat i skąd steruje się nim. Należy obłaskawiać i pozyskiwać polski Kościół katolicki. A najlepiej obłaskawia się i pozyskuje przychylność argumentując odpowiednimi kwotami euro lub inną mocną walutą.

Pan, Panie Putin i pański Minister Sergiej Ławrow spokojnie sobie poradzicie.

Nawiasem mówiąc, Pan Ławrow często wygłasza teksty kłamliwe i Polsce nieprzyjazne. Ale jego twarz i błysk w oku, zdradza człowieka o wybitnej inteligencji, który wie co mówi. Zdradza też człowieka z ogromnym poczuciem humoru. To ostatnie, nie ukrywam, budzi moją sympatię.

Jeszcze refleksja, zgodzi się Pan ze mną, że komunistyczne prześladowanie wiary w Boga, w społeczeństwach wybitnie robotniczo-chłopskich, było podstawowym i kardynalnym błędem komunistów. O tym już pisałem w swoim blogu.

Charakterystyczne jest, że Polacy demokratycznie wybrali sobie władzę PiS, a teraz na nią plują i demonstrują, niemal co sobota. Ale spoko
– ci głupawi opozycjoniści nie mają niczego konkretnego i konstruktywnego do zaproponowania, niczego co by stanowiło alternatywę w stosunku do poczynań obecnej władzy.
Jak wykazują sondaże, ci rozhisteryzowani opozycjoniści są w znacznej mniejszości.

Prostaccy w większości Polacy nie rozumieją, nie wyczuwają zasad współczesnej demokracji. Wyraźnie widać, że pod względem biologicznego rozwoju umysłowego, Polacy do demokracji nie dojrzeli. Amerykańscy czarnoskórzy tak – Polacy nie.

Może więc jedna Wielka Panslawistyczna Rodzina, pod Pana przywództwem, to obecnie najbardziej właściwa koncepcja na tę część Europy?

Samego Kaczyńskiego i jego PiS, który niby jest antyrosyjski, załatwi Pan w kilka minut
oczywiście, gdy przyjdzie właściwy moment.
Wydaje się, że Syberia skutecznie ostudzi zapał i ambicje byłych już PiS-owców.

W to miejsce, dzięki Panu, Panie Putin, powstanie PNRA, czyli Polska Niepodległa Republika Autonomiczna.
Polacy będą bardzo biedni, ale zarazem bardzo szczęśliwi.
Bo, jak mówi uwspółcześnione polskie przysłowie
germańskie pieniądze szczęścia nie dają...

Co Pan o tym myśli Panie Putin?

sobota, 9 kwietnia 2016

32. DEBILUD

Życzę Wam drodzy Bracia Rodacy, a w szczególności Szanowna Polska Inteligencjo, żeby Wam ten PiS tak solidnie dał popalić, że wreszcie pojmiecie swoją własną głupotę. Może wówczas zaczniecie nowocześnie myśleć i nabierzecie cywilizowanego stosunku do własnego Państwa, własnej Europejskiej Ojczyzny.

W tej chwili Szanowna Polska Inteligencja, jest reprezentowana przez sporo głupawych twarzyczek, rzekłbym niemal robotniczo chłopskich. Tak wyglądają, że wręcz trudno są rozpoznawalni, jako inteligenci. Urządzają beznadziejne demonstracje, wykrzykują wyświechtane hasła, kierują listy otwarte i inne protesty, wszystko pod adresem obecnych władz.

Gamonie.

Żałosne są te sobotnie marsze KOD i podobnych ugrupowań. Chociaż spacery na świeżym powietrzu to samo zdrowie, ale fizyczne. Rozumu od tego tlenu nie przybywa. Na miejscu obecnych władz, nic bym sobie z tego nie robił i wygląda na to, że obecna władza tak właśnie czyni.

Posłuchajcie różne KOD-y i reszta towarzystwa – kropki-Nowoczesne, tudzież PO-grobowcy. Demonstracje i listy otwarte wraz z ewentualnym wykorzystaniem elementów Majdanu, także z ewentualnym, dodatkowym wykorzystaniem taczek, należało przeprowadzać przed upływem kadencji PO-PSL. Dawno już widzieliście, co wyczyniają. Nietrudno było przewidzieć, kto niebawem alternatywnie położy łapę na rządach w Polsce.

Gdzie wtedy byliście mądrale?

Wówczas wystarczyłoby trochę taczek –

– dla Sawickiego za „frajerów”,

– dla Sikorskiego za opowieści o podziale Ukrainy (dyplomatołek),

– dla całej „obsady”, czyli wszystkich dostojników, których wytwory intelektu zabrzmiały w aferze podsłuchowej. Są to powszechnie znane nazwiska z bardzo wysokich stołków,

– dla Premier Kopacz, za tolerowanie powyższego i całej reszty wpadek, oraz wybór „spin doktora”. Tu zwracam uwagę, kultura polityczna obowiązuje – dla Pani Premier wypadało podstawić wyściełane taczki, w końcu to Kobieta. Nie róbmy wsi panowie.

Wspomniane taczki, kilka lat temu, mogłyby wówczas nawet przesądzić przyszłość. Ale nic się nie działo. W konsekwencji jednak przyszły wybory i istotnie – praktycznie nie było na kogo oddać głosu!

Pragnę zwrócić uwagę Szanownej Polskiej Inteligencji, że ten PiS, to NIE JEST ŻADNA WŁADZA REŻIMOWA, NARZUCONA Z ZEWNĄTRZ, ale władza wybrana zgodnie z polskim prawem. Zatem psim obowiązkiem każdego Polaka jest teraz tę władzę szanować. A przede wszystkim szanować faktycznie sterujących wydarzeniami w Polsce, tzn. Prezesa Kaczyńskiego i współdziałający z nim Kościół katolicki. Bo to oni obecnie sprawują realną władzę. Przecież każdy, oddający głos na PiS, z góry o tym wiedział.

Wynik wyborów był tylko podsumowaniem tego, kogo jesteśmy w stanie wyłonić, jako rzeczywistych kandydatów na wodzów narodu. Tym razem nikt wart uwagi o rodowodzie nie PiS-owskim nie objawił się. Prawie czterdziestomilionowy naród nie był w stanie wystawić żadnych rozsądnych ludzi, jako kontr-kandydatów PiS!

No to teraz mamy i cieszmy się:

– niech dyrektorem radia będzie świniarz, bo zawsze słuchał radia w chlewni i jest z PiS-u,

– niech dyrektorem stadniny koni będzie pastuch, bo kozy i owce też mają po cztery nogi, a on jest z PiS-u,

– niech dyrektorem filharmonii będzie szewc, bo jest muzykalny – lubi w pracy słuchać disco polo i jest z PiS-u,

– niech ministrem zdrowia będzie grabarz, który nigdy nie lubił pogrzebów, bo trzeba dużo robić łopatą, i jest z PiS-u…

I dalej –

– niech obecna Pani Premier uspokaja nas, że jesteśmy niepodległym krajem i nikt z zagranicy nie będzie dyktował suwerenowi polskiemu jak ma postępować. Taka przemądrzała Komisja Wenecka, czy wcześniej, taki wstrętny Niemiec Martin Schultz, niech spadają. Poradzimy sobie sami – „damy radę!”.

Dokładnie takie same zapewnienia składają wodzowie Korei Północnej swoim ziomalom. Wszak trudno powiedzieć, żeby obecnie Korea Północna była pod jakimkolwiek obcym panowaniem. Dokładnie tak, jak Polska.

I dalej –

– niech minister sprawiedliwości poucza Prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Toż i wódz Korei Północnej z powagą „doktora wszech-nauk” również „merytorycznie” poucza, często wysokiej klasy specjalistów z różnych dziedzin.

A na marginesie, tak naprawdę, masowy lud prosty w ogóle nie rozumie, po co nam ten Trybunał Konstytucyjny. Że niby kogo, mają sądzić
Prezesa-suwerena, Prezydenta i Panią Premier, biskupów i kardynałów? Bzdura to jakaś przecież.

Teraz widać jak na dłoni, że my Polacy, niewiele z całej, otaczającej nas współczesności rozumiemy i stąd niewiele umiemy zbudować. Pozostajemy przy tradycyjnym sposobie myślenia naszych dziadków. Od zawsze, najlepiej czujemy się, gdy z czymś walczymy, z zamiarem unicestwienia. Wówczas czujemy się szczęśliwi. Gdy tak naprawdę wroga nie mamy, to sobie go wymyślamy. Tu jest stały zestaw. Żelazne pozycje to Niemiec, Żyd, Rosjanin, homoseksualista (obecnie gender), a dawniej jeszcze Mason, cyklista itd.

KOD-y i reszta opozycji protestują przeciwko PiS, ale sami też nie mają nic twórczego do zaproponowania. A minęło już ponad pół roku i nadal obecna opozycja niczym nie zabłysnęła. Tylko skamle na różne okoliczności. Ze strony opozycji nie pojawia się żaden pomysł, żadna charyzmatyczna osobowość. Nie rodzi się żadna odkrywcza idea. NIC.

Żeby wszak być prawym i sprawiedliwym, Ci, z kolei, przeciwko którym skierowane są opisane protesty, sami bezczelnie psują gospodarkę i demokrację, powiem, że bardziej sprawniej im to wychodzi, niż ich poprzednikom. Jeszcze przewrotnie nazywają to DOBRYMI ZMIANAMI. Wynikiem jest już widoczny wzrost cen od lat utrzymujących się na tym samym poziomie. To zaiste „dobra zmiana”. Korzystając z władzy, którą posiedli, psują wszystko na potęgę, na starej, skądinąd sprawdzonej, zasadzie – „co by tu jeszcze spieprzyć panowie? Co by tu jeszcze?” Byle tylko maksymalnie dla siebie zgarnąć powyborcze łupy.

Zatem kogo mamy teraz „kochać” i wspierać?

PO – Schetynę? – jego charakterystyczny uśmieszek wyraża przede wszystkim beznadzieję. Beznadzieję, bo nie wyraża ten uśmieszek jednego – błyskotliwej inteligencji, niebywale potrzebnej ewentualnemu przywódcy państwa.

No to może „kochać” i wspierać kropkę-Nowoczesną – Petru? Ekonomistę o szarej osobowości, słabej komunikacji ze społeczeństwem. Występy Petru w TV, to były zawsze zgrabne słowotoki serwowane w taki sposób, że widać było, iż sam redaktor przeprowadzający wywiad, robił mądrą minę, ale nic nie rozumiał. Ja, prostaczek, oczywiście też nic nie rozumiałem. Tyle, że wielokrotnie przekonałem się, że jak nie rozumiem, co mi ktoś „wyjaśnia”, często oznacza to, że on sam nie rozumie, o czym mówi. Dokładnie taki jest doktor Petru – zrobić dobre wrażenie, ale tak, żeby nadal nikt nie zakumał jego ekonomicznej wiedzy tajemnej. Petru zdecydowanie nie jest godzien zaufania.

Jakoś dziwnie, ja, polski szaraczek intelektualny, zawsze rozumiałem, co mówił do mnie Profesor Leszek Balcerowicz. Mówił logicznie. Ale niestety, inny były wicepremier, prostak, ten, który nie wiedział, jak można zgwałcić prostytutkę, powiadał, że „Balcerowicz musi odejść”. I Balcerowicz odszedł, chociaż po udanej reformie walutowej, miał zupełnie niezłą koncepcję dotyczącą naszego przyszłego systemu emerytalnego. Sama PO, jeszcze z Tuskiem na czele, skutecznie sprowadziła go do parteru.

Powtarzam – teraz widać jak na dłoni, że my Polacy, niczego nie umiemy zbudować. Najlepiej czujemy się, gdy z czymś walczymy, żeby to unicestwić. Wówczas czujemy się szczęśliwi. A jak już to coś unicestwimy, potem nie wiemy, co zrobić z nowym, które nastało.

CZY MY W OGÓLE, JAKO SPOŁECZEŃSTWO POLSKIE, POTRAFIMY KIEDYKOLWIEK STWORZYĆ SILNE NIEPODLEGŁE PAŃSTWO, O NOWOCZESNEJ DEMOKRACJI?

Niestety, istoty takiej demokracji po prostu nie czujemy i nie rozumiemy! Nie jesteśmy świadomi swojej OBYWATELSKIEJ PODMIOTOWOŚCI. O tej podmiotowości mówił w Warszawie Papież Jan Paweł II, ale polskie, wówczas socjalistyczne, społeczeństwo, widać nic z tego nie zrozumiało.

A obecny polski Kościół katolicki nie będzie teraz rodzimym owieczkom przypominał i tłumaczył takich rzeczy, gdyż obecnie raczej nie leży to w jego interesie.

W komunizmie byliśmy „Demoludem”. Był to żartobliwy skrót oficjalnej nazwy „Kraju Demokracji Ludowej”.

Jako wolny naród okazaliśmy się wiecznie skłóconym wewnętrznie, pełnym wzajemnej nienawiści, i o nieposkromionej żądzy pieniądza, hejterskim DEBILUDEM…

Czy tak ma być już zawsze? Czy czekamy, aż znowu KTOŚ się nami „zajmie”? Bo ani na razie przyjazne nam Niemcy, ani Rosja, nie będą w nieskończoność tolerowały w tym rejonie Europy takiego groteskowego i nieprzewidywalnego sąsiada!

Foto: internet