sobota, 10 grudnia 2016

39. PERFORMANCE

W nawiązaniu do poprzedniego artykułu, który dotyczył polskich wyższych sfer intelektualnych, czyli pracowników instytutu, teraz mam do zaoferowania pewną akcję skierowaną do masowego odbiorcy, a zważywszy, gdzie się odbywała, także do odbiorcy zagranicznego.

Czasem szarą codzienność przerwie nieoczekiwane wydarzenie. Na przykład, gdy ot tak, wprost na ulicy, zostanie odegrane jakieś krótkie widowisko. Scenka na wolnym powietrzu, w przejściu podziemnym, na przystanku autobusowym. Niektóre zespoły artystyczne czasem to praktykują, żeby zwrócić uwagę ludzi na jakiś problem społeczny, czy po prostu jako zapowiedź spektaklu, na który warto udać się do teatru. Nawet dobry pomysł. Wszak warto obejrzeć interesujący spektakl, który daje do myślenia, na długo zapada w pamięć, nawet, jeżeli należy do nieco kontrowersyjnych.

Teraz będzie co nieco o współczesnej terminologii. Słowianie, chcąc być bardziej europejscy i światowi, obecnie nazywają rzeźbę czy kompozycję przestrzenną „instalacją”, sztukę teatralną „performance”, obiad to „lunch”, wyrażenie zdziwienia to „łał” itd. To ma niby zaświadczać o kulturze danego społeczeństwa – nie kształt rzeźby, nie treść sztuki, nie smak obiadu itp. Ciekawe, czy schabowy z kapustą czy golonka to teraz u nas też „lunch”.

Wracając do tematu, otóż widziałem performance, dające do myślenia, kontrowersyjne, wyraźnie zaświadczające o kulturze danego społeczeństwa, słowem skupiające wszystkie walory przedstawienia, którego nie sposób zapomnieć.

Wszystkie te cechy miała scenka (performance) oglądana parę lat temu, w Warszawie, letnią porą, w dzień powszedni, około godziny 17 na przystanku przy dworcu Warszawa Centralna, vis a vis hotelu „Mariott”, podczas oczekiwania na autobus. Może to wydać się nie do wiary, ale jest to całkowicie autentyczne zdarzenie.

Otóż pod typową czerwoną przeszkloną wiatą, takie wtedy były, na żółtej (kolory Warszawy), brudnej ławeczce siedziały trzy osoby, stanowiące obsadę niżej opisanego performace. Pierwsza osoba od lewej to był młody pan. Nie odgrywał on znaczącej roli, ale cały czas, na wpół drzemiąc, stanowił „artystyczne” tło spektaklu. Druga osoba, pani środkowa, to była młoda kobieta z chorymi nogami (słoniowe nogi – tak nazywa się ta choroba). Trzecia osoba, to pani z prawej, pani w średnim wieku. Wszystkie osoby były ubrane, na pierwszy rzut oka, raczej przeciętnie. Cała trójka była pod wpływem środków odurzających lub po prostu byli pijani.

Teraz uwaga, będą pikantne szczegóły! Oto pani z prawej miała spuszczone do połowy ud spodnie dżinsy i siusiała poprzez szczebelki ławki, wprost na chodnik.

Tu zorientowałem się, że załapałem się na performance nie całkiem od początku, ale to nic. Na filmy w telewizji też zawsze spóźniam się. Zatem szybko i z nabytą wprawą domyśliłem się początku i wciągnąłem w bieżącą akcję.

Po chodniku rozlewała się kałuża. Po zakończeniu czynności, pani z prawej wstała w celu naciągnięcia spodni, ukazując w pełnej krasie swą nagą intymność. Żeby był jeszcze bardziej podkreślony pierwiastek kobiecy, ukazana została również podpaska, która o mało co nie wypadła. Ale nie było to typowe artystyczne mignięcie nagości, innymi słowy, artystyczny błysk istoty kobiecości przez przeciąg ułamka sekundy. Wciąganie spodni trochę trwało, gdyż naćpana wykonawczyni roli ruchy miała nieporadne. Wreszcie wysiłki zakończyły się sukcesem i pani, już ubrana, ponownie usiadła na mokrej ławeczce.

Ale w błędzie byłby ten, kto by pomyślał, że to koniec performance. Dobre inscenizacje muszą mieć zaskakujące zakończenie i tu wykonawcy też nie zawiedli. Oto obie kobiety na chwilę nawiązały cichy dialog między sobą, po czym pani środkowa schyliła się, wsadziła palec w kałużę i następnie polizała go. Tak jakby chciała sprawdzić, czy ta kałuża to naprawdę autentyczny fizjologiczny produkt koleżanki, czy też może komuś rozlało się piwo.

Na tym warszawskie, śródmiejskie performance zakończyło się. Mimowolnie świadkami tego przedstawienia musiało być dobre kilkadziesiąt osób, podobnie jak ja, oczekujących na autobus.

Zważywszy miejsce akcji, nastąpiło także „krzewienie Kultury Polskiej” w świecie. Na przystanku vis a vis „Mariotta” było bowiem sporo cudzoziemców.

Taka właśnie jest ta „Kultura Polska”. Jako Społeczeństwo Polskie wprawdzie nie wynaleźliśmy i nie daliśmy światu radia, telewizji, komputerów, samochodów, rakiet, szczepionek i wielu innych dobrodziejstw cywilizacji, z których notabene sami bardzo lubimy korzystać. No, ale wszak swoje Tradycje Narodowe też mamy!

Muszę przyznać, że ja byłem pod wrażeniem. Jako Polak, ujrzałem swoją słowiańską tradycję w najczystszej postaci i swoje kulturowe korzenie. W nozdrzach czułem zapach moich ukochanych Rodaków! I jak tu nie być dumnym, ze swej polskości?

Od tego zdarzenia zawsze ta polskość i to performance przypominają mi się, gdy zamierzam usiąść na przystankowej ławeczce…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz