środa, 2 września 2015

7. POTOP XXI

Nieco złośliwa mądrość, chciałoby się powiedzieć ludowa, głosi, że najgorszą rzeczą, jaką można uczynić Polakom, to dać im wolność. Sami się zjedzą. Istotnie, od 1989 roku Polska przypomina olbrzymie przedszkole, z którego zabrano wychowawców. Wychowawców zresztą bardzo kiepskich, wręcz szemranych, ale zawsze jakichś. A duże dzieci nic, tylko się kłócą i kłócą o zabaweczki...
Nie umiemy rozwiązywać wielu problemów społeczno-gospodarczych, które wprawdzie występują w każdym społeczeństwie, ale w innych krajach, uznanych za cywilizowane, opanowane są całkiem nieźle.

Mamy mało ludzi w stu procentach inteligentnych, ludzi klasy europejskiej. Nie lubimy ich, nie słuchamy, nie wybieramy, bo są inni. Twarze mają dziwne, (naukowcy – chyba Żydzi jacy, czy co?), muzyki słuchają – tych tam symfonii, których nikt nie rozumie, i ogólnie są obcy dla bogobojnego, przeciętnego, słowiańskiego obywatela.

Nic zatem nie zapowiada błyskotliwych pomysłów i rewolucyjnych zmian w naszych siermiężnych, zapyziałych umysłach. Także rządowych.

Totalna zwałka. Pilnie potrzebny NOWY OKUPANT, ŚWIATŁY DYKTATOR!

Żeby nas na siłę odchamił i ucywilizował. Nad taką koncepcją od dawna zastanawiałem się. Okazało się, że nie tylko ja. Kiedyś, nieżyjący już, Redaktor Aleksander Małachowski, w jednym ze swoich sobotnich felietonów w III Programie PR, w podobnym kontekście zaproponował Szwedów, bo wydają się najsympatyczniejsi. Popieram! Popieram!

Powiem więcej, Szwedów nie trzeba było wypędzać, gdy, w 1655 roku, sami gromadnie tu zjechali. To było w dziejach nasze wielkie 5 minut, tyle że przegapiliśmy je. Należało ich gościć, karmić schabowymi z kapustą, raczyć polską wódką, żenić z polskimi dziewczynami, żeby tylko nie przyszło im do głowy wynosić się.

Księdza Kordeckiego należało zamknąć w klasztorze o ścisłej regule, a hetmana Czarnieckiego zawczasu zdegradować do stopnia szeregowca. To byłyby w owych czasach rozsądne decyzje. Dziś mielibyśmy z tego wymierne korzyści. Choćby dlatego, że mielibyśmy dziś Króla Karola XVI Gustawa.

Przede wszystkim mniej kosztowałby nas Król Szwecji, niż kolejni prezydenci wszystkich lub tylko części Polaków. Taki Król, gdyby tu zjechał z wizytą, to po królewskiej Warszawie poruszałby się autobusem i tramwajem, tak jak to teraz u królów jest trendy. Pewno spodobały by mu się many, solarisy i pesy, więc należałoby mu dać służbowy bilet imienny, w postaci karty miejskiej. Albo sieciowej, na dwie strefy, gdyby chciał sobie bryknąć do Konstancina lub Kajetan. Nie wypada bowiem, żeby byle kontroler czepiał się Króla, gdy drukarka wyblaknie w kasowniku, lub gdy kontroler jełop nie ma pojęcia jak kupuje się bilet przez telefon komórkowy i każdemu, kto w ten sposób dokonał opłaty za przejazd, wypisuje mandat karny.


Taki Król, dając odgórnie przykład, narzucając pewien styl, zobowiązałby do podobnego postępowania premiera i ministrów, a więc byłyby dalsze oszczędności pieniędzy podatników. Ekstra bryki stałyby w garażu, wyjeżdżając tylko do oficjalnych uroczystości.

Król Szwecji, będąc w Warszawie, w pracy, w porze obiadowej, schodziłby z tronu, zdejmował koronę i po przyczesaniu zmierzwionych koroną włosków, szedł, jak normalny człowiek do stołówki pracowniczej ustawiając się w kolejce. Brałby zupkę, po czym podchodził do stolika i grzecznie pytał, czy może się przysiąść. Za pierwszym razem niektórzy, siedzący już przy stoliku mogliby zadławić się z wrażenia. Ale z czasem by się przyzwyczaili. W ogólnym rozrachunku, na pewno pozytywnie by to wpłynęło na jakość posiłków i na naszą demokratyczną świadomość obywatelską.

A co my, na co dzień, mielibyśmy jako szarzy obywatele? Zamiast w swoim czasie gnieździć się w „polnische volkswagenach”, czyli od początku przestarzałych fiatach 126P, mielibyśmy, jako samochód dla Kowalskiego, jakieś niewielkie, ale funkcjonalne volvo. Nawet jest prawdopodobne, że znienawidzony okupant, oczywiście chcąc wyssać do granic możliwości naszą słowiańską krwawicę, czyli nasze portfele, specjalnie opracowałby jakąś ciekawą wersję na rynek polski. FSO nie miałaby w pewnym momencie perspektywy produkowania ukraińskiej tawrii lub zrównania zakładu z ziemią.

Tyle w dziedzinie rozwoju przemysłu. A co w dziedzinie kultury? Otóż sukcesy Abby można by zdyskontować na korzyść i podreperowanie ogólnie mizernego wizerunku polskiej piosenki. W tej branży w drugą stronę jednak byłoby trudniej. Szwedzi w zamian usiłowaliby zacharapcić nam Moniuszkę, Szopena, Nowowiejskiego czy Kilara. W tym pierwszym przypadku nic by im z tego nie wyszło, bo nazwisko za trudne do wymówienia po szwedzku, w drugim sprzeciwiliby się Francuzi. Dwaj pozostali kompozytorzy musieliby im wystarczyć. Ale i tak dzięki nim, Norwegowie bezczelnie nie szpanowaliby w Szwecji muzyką Edwarda Griega.

Reasumując, taki Szopen, Abba, do tego jeszcze np. zespół Mazowsze, i Polacy nie byliby na świecie uznawani za naród głuchych.

Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, stosunki z sąsiadami ze wschodu i zachodu prawie zawsze mielibyśmy co najmniej poprawne, o co usilnie zabiegałby okupant. Rozsądne powiązania handlowe i biznesowe z sąsiadami powodowałyby, że w zasadzie nie opłacałoby się na nas napadać, bo można by na tym stracić. Zawsze doskonale rozumieli to Szwajcarzy…


Odwołując się do ekstremalnych zdarzeń z historii, sądzę, że w swoim czasie dwaj panowie, to jest Hitler i Stalin też nie mieliby tak prosto. Ten pierwszy, najprawdopodobniej, w amoku podbojów, i tak czasowo wszedłby do nas jak po swoje, ale już parę lat później, po obaleniu hitleryzmu, ewentualna stalinowska koncepcja Szwedzkiej Rzeczpospolitej Ludowej mogłaby Królowi, z natury rzeczy, nie przypaść do gustu. Zasadniczo bowiem królom, ludowość i proletariackość jakoś nigdy nie leżały. No bo, co król, to król! Z królem nie tak łatwo. Król to nie jakiś tam prosty polski generał ruchu oporu, jakiś zwykły Thorez lub Togliatti. Ani nawet żaden Bierut – Rosjanie, chcąc załatwiać sprawy swoimi, od wieków sprawdzonymi metodami, mogliby w przypadku króla, natrafić na obiektywne trudności...

Warto odnotować, że w onym czasie nie udała się FSRR, czyli Fińska Socjalistyczna Republika Radziecka. Przy królu, nic w rodzaju PRL też by nie powstało.

Tak naprawdę, gdyby u nas była Szwecja, w ogóle nie wiadomo, jaki by był przebieg II wojny światowej. Na pewno dla nas mniej kłopotliwy.

Na przestrzeni dziejów przeważnie na naszych ziemiach panowałby względny porządek i dobrobyt. Ludzie, żyliby spokojnie, bezpiecznie i dostatnio. Wszystko to oczywiście, brutalnie narzucałby nam okupant. Jednak zawsze istniałby pewien margines oszołomów, którzy głosiliby hasła wolnościowe i roztaczali świetlane perspektywy w rodzaju – GDYBYŚMY MIELI WOLNOŚĆ I SAMI SIĘ RZĄDZILI, TO WTEDY DOPIERO BYŁOBY PO BYKU!


Sądzę, że w tej okupacji, oszołomy krzykliwie głosiłyby sobie swoje racje i na głoszeniu byłby koniec. Bezwzględny but okupanta skutecznie chroniłby nas przed tą apokaliptyczną wizją. Jednak nawet nie istniałaby potrzeba zamykania tych oszołomów do więzień, jako elementów antymonarchistycznych, ani też wprowadzania cenzury na ich wystąpienia. Zamożne i dobrze odżywione społeczeństwo, co, jak wspomniałem, bezwzględnie wymuszałby szwedzki okupant, nie byłoby podatne na rozróby.

Jak zwykle w Polsce, na gadaniu by się kończyło. Wstrętny okupant doskonale by o tym wiedział i nie przejmowałby się tym.


Chociaż, to pewne, pośród szerokich mas ludu polskiego, wiecznym narzekaniom, protestom i gadaniu nie byłoby końca. Każdy „uciśniony i zniewolony” Polak miałby swoją odrębną koncepcję oswobodzenia i „naprawy” Rzeczpospolitej, tak, jak to od zawsze leżało w naszej naturze. Tyle byłoby tych koncepcji, ilu jest Polaków, plus jeszcze trochę koncepcji rezerwowych...

Ale jak zwykle w Polsce, na gadaniu by się kończyło...

Dewotki i moherowi gromadziliby się w miejscach publicznych, przy ułożonych płonących krzyżach, i śpiewali. Śpiewali bynajmniej nie „Rotę”, ani nawet znowelizowane „Boże coś Polskę”, ale pieśni, tak zwane narodowo-wyzwoleńcze, o krwawych pogromach zdrajców i okupantów. A trzeba Wam wiedzieć, że są takie „patriotyczne” pieśni, które nakazują i opiewają okrutne wyrzynanie w pień wszystkiego, co się rusza, a przy tym inaczej myśli, lub też takich ludzi, którzy w ogóle cokolwiek samodzielnie myślą. Krwawe wyrzynanie dokonywane oczywiście w imię Boga Najwyższego. Aż skóra cierpnie, kto to skomponował? Sam słyszałem takie „pieśni” w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, przy płonącym krzyżu na dziedzińcu kościoła św. Anny, w Warszawie. Dokładnie tam, gdzie później, w III RP, otwarto księżowską knajpę z alkoholem. No bo jakaż inna mogłaby powstać w takim miejscu?

Policja reżimowa, z mieszanymi uczuciami, pilnowałaby tylko, żeby nie próbowano tych pieśni wprowadzać w życie, ale także, z drugiej strony, żeby nie próbowano zgromadzonym przeszkadzać, bo przecież każdy obywatel jest PODMIOTOWY i ma prawo wypowiadać się, gromadzić i wiecować.

Pewien problem miałby niejaki Henryk Sienkiewicz. Nie znał jeszcze powiedzenia, że lepszy potop szwedzki niż radziecki. Lecz jako człowiek inteligentny, patriota, ale zarazem realista, rozważałby różne za i przeciw. Nie to, żeby mu ktoś czegoś zabraniał, ale ostatecznie sam uznałby pisanie „Potopu” za trochę niestosowne. W zamian bardziej rozbudowałby wątki innych powieści. A Nobla i tak by dostał. Przecież Szwedzi docenili go, pomimo że we wspomnianym już „Potopie” nie przedstawił ich najkorzystniej, o czym niewątpliwie musieli wiedzieć wręczając mu tę nagrodę.

Ogólnie rzeczywiście, to byłby całkiem sympatyczny okupant.

Zatem przegapiliśmy okazję w XVII wieku. A co by było, gdyby tak Szwedzi współcześnie na nas napadli?

Król Szwecji, zobaczywszy naszych rodzimych polityków, niektóre „centralne buziuchny”, i posłuchawszy ich bełkotu, doznałby olśnienia. W mig doszedłby do wniosku, że natrafił na brakujące ogniwo teorii Darwina*). Nawiasem mówiąc, wielu naszych polityków w tę teorię nie wierzy, pomimo, że sami stanowią jej dowód.

Ale w końcu to normalne – nikogo nie interesuje, czy jaszczurki, psy lub małpy wierzą w systematykę rozwoju kręgowców. Stworzenia te i tak są zaklasyfikowane do odpowiednich etapów łańcucha rozwoju. Zatem Król, na pewno dyskretnie chciałby tylko sprawdzić, czy pod drogimi garniturami tutejszych vipów nie skrywają się szczątkowe ogony, a w półbutach po 300 €, nie skrywają się chwytne stopy.

„Małpi biznes” pasuje tu jak ulał, pokazują go przecież w TV i Król na pewno też oglądał. Podobieństwa trudno nie zauważyć.

Generalnie Król zdawałby sobie sprawę, że przybył tu w charakterze okupanta. Toteż niemałe zdziwienie Jego Wysokości wywołałaby znacznie wyższa od przewidywanej liczba tak zwanych zdrajców i kolaborantów w narodzie podbitym. Mówiąc wprost – sługusów reżimu. Zupełnie inaczej, niż czyta się w podręcznikach historii i powieściach poświęconych różnym zaborom i okupacjom.

Tak by ich było dużo, że pojawiłby się problem z reżimową robotą dla nich. W dodatku kolaboranci ci, rekrutowaliby się w dużej części ze środowisk wybitnie inteligenckich, które tradycyjnie, we wszystkich krajach okupowanych, nastawione są bardzo patriotycznie. To by jeszcze pogłębiało problem zatrudnienia. Nie zlecisz przecież magistrowi, czy doktorowi akademikowi, prostackiego szpiclowania, czy nadzorowania w areszcie, krewkich oszołomów lub moherów-radykałów, którzy przekroczyli granice sporów intelektualnych i przeszli do rękodzieła.


Frasowałby się zatem poczciwe Królisko. Z czasem, powoli, zaczynałby kumać, że ludzie umęczeni polskim realem, wreszcie przewartościowali niektóre pojęcia.

Czy można bowiem w nieskończoność dobrze służyć nieprzyjaznej ojczyźnie, która będąc wolną i niepodległą, sama owszem, też dobrze służy, ale tylko określonej grupie skorumpowanych oligarchów?

Umożliwia uprzywilejowanym cwaniakom swobodne gromadzenie fortun, zupełnie nie interesując się niedostatkiem ogółu swoich obywateli, wykorzystując tych ostatnich li tylko jako tanią siłę roboczą. Odbywa się to wszystko w oparciu o mechanizmy korupcji sięgającej szczytów władzy. Demokratycznie wybranej władzy. W dodatku wszędzie panuje niekompetencja, nieudolność i wręcz głupota. W wyniku tego Polska, jako kraj, jest najbiedniejsza w Unii Europejskiej.

Stąd entuzjazm dla NOWEGO OKUPANTA, gdyż pojawiłaby się szansa, że dopiero on definitywnie położy temu kres.


Żeby tylko okupant stanął na wysokości zadania i skutecznie realizował reżim!

W tym momencie zdezorientowanemu Królowi ktoś powinien zacząć podsuwać książki z utworami Sławomira Mrożka. Na tle całokształtu tutejszej polityki i obyczajów, Król zapoznawszy się z treścią utworów i prezentowaną tam specyficzną filozofią, zacząłby coś rozumieć. Prawdopodobnie niezwłocznie zgłosiłby kandydaturę autora Komitetowi Nagrody Nobla. I tak sympatyczny Sławomir Mrożek dołączyłby do znamienitego grona polskich noblistów.

Tylko jak tu zrobić, żeby ci cholerni Szwedzi ponownie na nas napadli? A jakby już napadli, żeby się zaraz w popłochu nie wycofali.

A może by tak, naprawdę, zupełnie niezależnie, przedstawić Sławomira Mrożka do nagrody Nobla?

Propozycja jest stale aktualna Drogi Królu Gustawie…


*) W pierwotnej wersji, w tym miejscu, była złośliwa uwaga na temat dwóch „identycznych egzemplarzy” pewnego polityka. Została usunięta po 2010-04-10, z uwagi na wielki szacunek dla Małżonki jednego z tych polityków.


Foto: Urokliwy Stockholm; źródło: internet.

2 komentarze:

  1. mże naprawdę potrzebujemy okupanta,żeby było normalnie...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. okupant? to za mało. Szerokie masy potrzebują wojny, na która ich pośle pis. Tysiące zabitych i rannych może spowdować chęc zmiany pana na spokojniejszego.

      Usuń