wtorek, 10 listopada 2015

19. ŻOŁNIERZ

Wybaczcie Drodzy Czytelnicy, że znów będzie coś z zamierzchłych czasów, ale sam jestem już zamierzchły. Otóż w dawnych czasach istniała w Warszawie nietypowa formacja Ludowego Wojska Polskiego o nazwie Studium Wojskowe Politechniki Warszawskiej.

Była to instytucja charakteryzująca się swoistym poziomem intelektualnym. Panowie oficerowie mieli status wykładowców Politechniki, uciesznie więc zadzierali nosy, stając się niewyczerpanym źródłem dowcipów studentów.

Zajęcia odbywały się przez jeden dzień w tygodniu. O godzinie 7:00 rano trzeba było stawić się w umundurowaniu, na zbiórkę na podwórku budynku Studium, przy ulicy Koszykowej. Najpierw był apel, a potem wymarsz do budynku na zajęcia. Jak w prawdziwym wojsku.

Podczas apelu poruszano ważne zagadnienia z dziedziny obronności kraju, to znaczy głównie rozpatrywano najważniejszą kwestię, mianowicie wygląd zewnętrzny (terminologia wojskowa) żołnierza. Żołnierz-student miał mieć wygląd estetyczny (terminologia wojskowa).

Bo i niby czym zawodowi wojskowi mieli się zajmować w sytuacji braku wojny?

O nieestetycznym wyglądzie żołnierza-studenta świadczyły niewyczyszczone buty, wygnieciony płaszcz i spodnie, brudna czapka (doskonale nadawała się do glansowania butów), nieostrzyżony żołnierski łeb. A były to czasy zespołu The Beatles, zatem modne były długie włosy. Toteż przebiegłe ludowe wojo wiedziało, gdzie czai się prawdziwy wróg, mianowicie w podstępnym zalewie zachodniej kultury. Nieostrzyżeni żołnierze byli więc ostro tępieni.

Zatem, kto miał nieestetyczny wygląd, ten miał kłopoty. Niewielkie, bo Politechnika Warszawska nie dysponowała nawet aresztem wojskowym. Rektor nie przewidział, co za głąb!

Gdy już zdybali takiego „nieestetycznego” żołnierza (nierzadko ja nim byłem), to schodziło się kilku oficerów i wszyscy darli mordy. Ale spoko. Gdy skończył im się repertuar, piłeczka była po stronie „nieestetycznego” żołnierza. Należało wówczas, z maksymalnie patriotycznym uniesieniem w głosie, oświadczyć – ależ, obywatelu pułkowniku –


ŻOŁNIERZ MUSI BYĆ STRASZNY!


Że niby miało chodzić o to, zachodni nieprzyjaciel, np. wrogi Francuz, wrogi Anglik, czy wrogi i dodatkowo znienawidzony Niemiec, oczywiście regulaminowo wystrzyżony, wygolony, wykąpany i wypachniony, już na sam widok polskiego żołnierza powinien uciekać w popłochu porzucając karabin, rakiety i inne wojenne utensylia. Te porzucone sprzęty niechybnie padłyby wówczas łupem armii zaprzyjaźnionych Paktu Warszawskiego.

Zatem kryła się w tym głęboka myśl strategiczna. Niestety stratedzy Ludowego Wojska Polskiego byli zbyt mało kumaci, żeby tę światłą myśl studentów Politechniki Warszawskiej ogarnąć. Gdy oficerowie słyszeli o „strasznym żołnierzu”, dostawali furii, grożąc bliżej nieokreślonymi super karami. My, studenci znakomicie przy tym bawiliśmy się.

Cholera, a może jednak coś w tym było?...



Foto: Internet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz